Mission impossible
W kwestii orgazmu biologia jest po prostu męską, szowinistyczną świnią. Przepraszam za słowa, ale jak mogłabym inaczej nazwać tę jawną niesprawiedliwość? Po pierwsze, z punktu widzenia ewolucji nie ma najmniejszego znaczenia, czy kobieta ma orgazm w trakcie stosunku, czy nie. Przyjemność, nawet największa, nie ma wpływu na poczęcie dziecka. A ponieważ kobiecy orgazm nie jest warunkiem przetrwania gatunku, to biologia nie miała żadnego interesu, aby jakoś ułatwiać kobietom jego osiągnięcie. To ma swoje konsekwencje – o ile facetom do osiągnięcia orgazmu niewiele literalnie potrzeba, to kobiecy orgazm wymaga specyficznego, spersonalizowanego podejścia.
Najlepszy dowód? Lesbijki też mają mniej orgazmów. Swoją drogą ciekawa sprawa: naukowcy nie są nawet tak na 100% pewni, co się dzieje w naszym organizmie podczas szczytowania.
„Główną cechą wyróżniającą jest seria ośmiu do dwunastu skurczów, które występują w całej miednicy; dwa pierwsze w odstępie 0,8 s, a kolejne w dłuższych odstępach” – wyjaśnia wiodący amerykański badacz orgazmu dr Nicole Prause.
Towarzyszy temu wzrost aktywności mózgu i podniesienie poziomu czterech kluczowych neuroprzekaźników – hormonów dobrego samopoczucia: dopaminy, wazopresyny, oksytocyny i metastyny. Badania dr Fredericka beznamiętnie podają, że kombinacja głębokich pocałunków, seksu oralnego i stymulacji manualnej pomaga osiągnąć kobiecie sukces w łóżku. A co ze stosunkiem, polegającym na ruchach penisa w pochwie bez dodatkowego wspomagania? No cóż. Dla przeważającej większości kobiet to stanowczo za mało.
Wiemy z licznych badań seksuologów i wywiadów z kobietami, że 85% kobiet potrzebuje stymulacji łechtaczki, aby osiągnąć orgazm. A to dlatego, że w tym czarodziejskim miejscu koncentruje się najwięcej zakończeń nerwowych. Najprawdopodobniej sama o tym doskonale wiesz, dzięki samodzielnej eksploracji swojego ciała. Czy wiecie, że wbrew temu, co myślą faceci, tylko 1,2% kobiet podczas masturbacji wprowadza do pochwy jakieś przedmioty? Większość poprzestaje na pieszczotach łechtaczki.
No dobrze, ale skoro to tylko różnice fizjologiczne, to dlaczego jeszcze nie osiągnęłyśmy orgazmicznego parytetu? W grę wchodzi tu też wciskany kobietom od wieków przekaz społeczny (czytaj – kit), że podstawowym celem każdego stosunku jest orgazm mężczyzny. W całej historii naszej cywilizacji nigdy nie było okresu, w którym orgazm kobiety ceniono by na równi z orgazmem mężczyzny. Mamy to zapisane w kodach kulturowych, w naszej podświadomości, i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Kwestia kobiecej przyjemności ujrzała światło dzienne dopiero w latach 60. XX wieku podczas rewolucji seksualnej na Zachodzie. I słuchajcie, co się dzieje dalej – mężczyźni zaczęli się edukować, uczyć pieścić łechtaczkę dłońmi i językiem, a nawet czerpać z tego satysfakcję. Fajnie było, ale coś się wydarzyło – upowszechniło się porno, dostępne teraz na każde kliknięcie. A porno szowinistycznie przedstawia męskie marzenia, a nie prawdę o kobiecej seksualności. Znowu mnóstwo mężczyzn uwierzyło, że każda kobieta może szczytować podczas szybkiego numerku, przez zaskoczenie, bez poprzedzających pieszczot. Porno wykonało fatalną robotę z punktu widzenia kobiet.