Pierwszy raz spotkaliśmy się, gdy mieliśmy po 19 lat i byliśmy na pierwszym roku studiów. A teraz ponownie spotykamy się po 11 latach od tamtej chwili. Mnóstwo się zmieniło, inaczej wyglądamy, jesteśmy dojrzalsi, bardziej doświadczeni. Można powiedzieć, że jesteśmy już innymi ludźmi. Na studiach zakochaliśmy się w sobie od razu - spędzaliśmy czas słuchając muzyki, chodząc na koncerty, ale głównie gadaliśmy. Mogliśmy rozmawiać bez końca. Kiedy znalazłam pracę w pubie, zawsze wychodził po mnie, kiedy miałam drugą zmianę, tak żebym sama nie chodziła po nocy. Był taki opiekuńczy. Pamiętam, jaka byłam szczęśliwa, kiedy zapytał, czy mógłby mnie przedstawić rodzicom. Byłoby idealnie, gdyby nie Erazmus.
Jacek pojechał na rok do Włoch studiować na Uniwersytecie w Bolonii, a ja kończyłam studia w Polsce. Na początku gadaliśmy codziennie. Z czasem coraz rzadziej. Podskórnie czułam, że go tracę, ale nie bardzo wiedziałam, co mam z tym zrobić. Kiedy wrócił, dowiedziałam się, że już nie chce być w związku. Rozstaliśmy się w naszej niegdyś ulubionej knajpce, przy winie. To nie było jakieś strasznie dramatyczne. Tylko przejmująco smutne. Starałam się zachować godność i twarz, żeby zapamiętał mnie jako kobietę z klasą. I rozeszliśmy się, każde w swoją stronę. Czasem coś tam słyszałam na jego temat, że krąży między Włochami, a Polską. Że widuje się go z jakąś kobietą. Ale nie chciałam rozdrapywać rany i stalkować go w sieci. Wolałam zapomnieć. Nie widzieliśmy się przez prawie 10 lat.
To ja pierwsza nawiązałam kontakt. Wysłałam mu e-maila z pytaniem, jak się miewa. Nawet nie byłam pewna, czy dalej używa tego adresu. Wahałam się, czy mam pierwsza wyciągnąć rękę, myślałam sobie, że pewnie ma już swoje życie i może niepotrzebnie w nie wkraczam. Ale potem pomyślałam, że co mi szkodzi wyciągnąć go gdzieś na kawę i pogadać. Zwłaszcza, że wiedziałam, że mieszka w Warszawie, a ja właśnie się tam wybierałam na konferencję.
Odpowiedział następnego dnia, że też chciałby się ze mną zobaczyć. Im bardziej zbliżał się termin mojej podróży, tym częściej pisaliśmy do siebie na WhatsAppie. Czułam się coraz bardziej zdenerwowana, napięta, a jednocześnie coraz bardziej zaciekawiona, jak to będzie. Myślałam w co się ubiorę, byłam u fryzjera, kosmetyczki, po prostu sama siebie nie poznawałam. I wciąż pisaliśmy do siebie. Kiedy wysiadłam z taksówki na Placu Zbawiciela od razu go zobaczyłam i serce zaczęło mi bić tak, że wydawało mi się, że wszyscy to widzą. Jacek wyglądał świetnie, jednocześnie znajomo i obco. Ten sam szeroki uśmiech, te same niebieskie oczy, ten sam niski głos, ale inna fryzura, ciuchy w zupełnie innym stylu niż pamiętam i jakaś taka większa pewność siebie. Był taki ciepły, serdeczny i patrzył na mnie w taki sposób, że od razu poczułam, że będę miała kłopoty. Nie odrywaliśmy od siebie wzroku i gadaliśmy. Rozmawialiśmy o wszystkich rzeczach, które wydarzyły się w ciągu ostatniej dekady. Dobrą rzeczą było to, że po latach udało nam się żartować z tych wszystkich rzeczy, które zrobiliśmy głupio i źle. Ale byliśmy też boleśnie szczerzy. I wiecie co? To była najseksowniejsza, najbardziej prawdziwa rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam z mężczyzną.
Zawsze mieliśmy ze sobą dużo wspólnego, pochodziliśmy z podobnego środowiska, czytaliśmy te same książki, lubiliśmy te same filmy. Mieliśmy mnóstwo naszych własnych powiedzonek, które pochodziły z ulubionych lektur, czy filmów. Rozumieliśmy się w pół słowa. I to przetrwało te wszystkie lata. To było niesamowite. Następnego dnia wiedziałam, że chcę, aby znowu stał się częścią mojego życia. On czuł to samo.