Ten scenariusz znają miliony kobiet na całym świecie. Lekarz – po wysłuchaniu historii wzlotów i upadków, napadów panicznego lęku i tygodni bezsilnego popłakiwania w kącie, zamknięcia w sobie, milczenia i budzenia się w środku nocy bez powodu – stawia w końcu diagnozę: nerwica lękowa i depresja.
Następnie wyjaśnia, co można z tym zrobić i stawia nas przed wyborem: terapia poznawczo-behawioralna lub kilka miesięcy na psychotropach. Mówi, że tabletki pomogą nieco ogarnąć życie już po mniej więcej trzech tygodniach. Psychoterapia zajmie miesiące. Co wybieramy? Najczęściej na początek psychoterapię. Bo wzięcie pigułek traktujemy, jak przyznanie się do porażki.
Ten mechanizm nie jest niczym nowym. Już kilkadziesiąt lat temu psycholodzy zadawali cierpiącym ludziom pytanie o natężenie bólu, jaki odczuwają w tej chwili. Prosili, by pacjenci zaznaczyli na dziesięciostopniowej skali, jak bardzo ich boli. O dziwo, nikt – nawet cierpiący katusze z powodu choroby nowotworowej ludzie – nie zaznaczył 10. Każdy miał nadzieję, że to jeszcze nie jest najgorszy ból, jaki może się człowiekowi przytrafić.
Podobnie jest z zaburzeniami psychicznymi. Najpierw staramy się szukać rozwiązań „domowych”. Wiele czasu, często całe lata, zajmuje nam podjęcie decyzji o wizycie u specjalisty, a gdy już do niego trafiamy najpierw próbujemy wybrać metodę, która wydaje nam się bardziej naturalna, czyli psychoterapię. Tabletki, te słynne psychotropy, zostawiamy sobie na czarną godzinę, gdy już naprawdę nic nie pomaga.