Twoje narządy wewnętrzne są delikatne, więc potrzebują solidnej osłony. Tę osłonę zapewniają: otrzewna, mięśnie, powięzi, tłuszcz i skóra. Żeby „naprawić” coś w brzuchu, lekarz musi więc przebić się przez te kilka warstw. Może to zrobić siłowo, rozcinając brzuch skalpelem, lub bardziej precyzyjnie – punktowo. Ta druga metoda to właśnie laparoskopia.
ZOBACZ: Dzienniki brzucha - jak radzić sobie z dolegliwościami jelitowymi?
Klasyczna operacja polega na tym, że chirurg rozcina powłoki brzuszne na długości kilkunastu, a czasami nawet kilkudziesięciu centymetrów. Przecina skórę, powięź, mięśnie, otrzewną, a przy okazji mnóstwo naczyń krwionośnych i nerwów, które tamtędy przebiegają. Dlatego właśnie jednym z podstawowych narzędzi używanych podczas operacji jest ssak, czyli rurka odsysająca krew i inne płyny wlewające się do jamy brzusznej. Nawet jeśli zazwyczaj odwracasz wzrok, gdy w telewizji pokazują, jak wygląda operacja, spróbuj sobie wyobrazić, że masz np. wyhaftować kwiatka na poduszce, na którą stale ktoś wylewa Ci farbę i do której masz dostęp tylko od góry, a z boku już nie. „Operatorzy w zabiegach klasycznych mają bardzo ograniczone pole widzenia. Tkanki nasuwają się na siebie, a jeśli jakieś naczynko w głębi zaczyna krwawić i krew wlewa się do jamy brzusznej, bardzo trudno jest je zlokalizować, tym bardziej że nie można pochylać się nad raną” – wyjaśnia dr n. med. Zofia Borowiec, ginekolog-położnik, która razem z dr. n. med. Andrzejem Morawskim, profesorem Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, współorganizuje kampanię Akcja Laparoskopia (akcjalaparoskopia.pl).
Ograniczona widoczność to tylko jedna z wad tradycyjnej metody operacyjnej. Klasyczna metoda to też większa utrata krwi i częściej konieczność transfuzji. Długie cięcie narusza ciągłość większej ilości tkanek, które potem muszą się jakoś zrosnąć, czasem niestety nie tak dokładnie, jak to zaplanowała natura, i narządy – zamiast się swobodnie przesuwać względem siebie – goją się tak, jakby się sklejały. Mówimy wtedy o zrostach pooperacyjnych w jamie brzusznej. Takie zrosty mogą być bolesne, a przy niekorzystnym zbiegu okoliczności mogą także zaburzać płodność i prawidłową pracę narządów. Klasyczne cięcie jest też szeroko otwartą bramą dla bakterii. Oczywiście, w sali operacyjnej jest sterylnie, ale poza nią jest już zupełnie inaczej. Mimo opatrunków, bakterie mogą się dostać do rany pooperacyjnej i zainfekować ją lub, co gorsza, doprowadzić do infekcji narządów wewnątrz brzucha. Po operacji tradycyjną metodą bardziej boli, dłużej dochodzi się do siebie, a na pamiątkę zostaje Ci na całe życie spora blizna.