Przyczyny kancerofobii nie są sprecyzowane. Lekarze podkreślają, że nasz lęk zwiększa się, kiedy choruje ktoś bliski, ale także wtedy, gdy docierają do nas treści kampanii edukacyjnych (które z założenia mają zachęcać ludzi do badań, ale mają też swoje „skutki uboczne”). Nie bez znaczenia jest też dostęp do mediów – zarówno w kontekście możliwości przeczytania o statystykach, jak i konkretnych przypadkach czy diagnozowania samego siebie u zawsze złowieszczego doktora Google.
- W moim przypadku winę za to, jak wygląda teraz moje życie, ponosi rak występujący w rodzinie – wyjaśnia Kamila. –Kiedy zachorowała moja mama, uznałam, że tak po prostu jest, nie można się załamywać i trzeba walczyć. Wkrótce jednak zachorowała ciocia od strony taty, a zaraz po niej babcia. Z jednej strony czułam jakiś ciężar na klatce piersiowej, jakbym była… osaczona tym rakiem, jakbym zaraz to miała być ja. Z drugiej widziałam ogrom cierpienia, walki, w końcu śmierć babci i mamy. To nie było tak, że postanowiłam, że złapię raka, zanim on się rozpanoszy. Po prostu nagle zaczęłam czuć go wszędzie. Zrobiłam się wyczulona na każdy ból, każdą dolegliwość, wszystko muszę zbadać. Czy to męczące? Bardzo. Kiedy tylko mnie coś zaboli, czytam o objawach, statystykach. Lecę na rezonsans, gdy przez dwa dni boli mnie głowa. Już dwa razy zmieniałam przychodnię, bo było mi głupio, że tyle się badam. Ale nie mogę się powstrzymać, wariuję bez świeżej informacji, że wszystko jest ok – tłumaczy.
Kancerofobia w praktyce – jak to wygląda?
Kancerofobia może występować w dwóch „wersjach”. Objawy pierwszej występują u Kamili – to wyolbrzymianie każdego objawu i każdej nieprawidłowości oraz natychmiastowe wiązanie go z rakiem. W ślad za takim podejściem idą liczne badania –szokująco częste i dotykające niemal każdej części ciała. Oczywiście rodzi to ogromne koszty, bo tak częstych badań, w dodatku nieuzasadnionych objawami, nie zleci żaden lekarz. Osoba cierpiąca na taką postać kancerofobii prędzej jednak weźmie tzw. „szybką pożyczkę”, niż zrezygnuje z walki o swoje życie – bo tym w jej oczach jest tak szeroka diagnostyka.
ZOBACZ TEŻ: Picie kawy zwalcza nadwagę
Problemem są jednak nie tylko pieniądze, a obezwładniający strach – nie sposób żyć normalnie, przez cały czas widząc widmo choroby nowotworowej. To przeglądanie onkologicznych statystyk do 3 nad ranem i setki godzin spędzonych na lekturze artykułów oraz for internetowych – bo może ktoś miał identyczne objawy i okazało się, że ma raka? Dodajmy, że ta postać zaburzenia często obejmuje bliskich. Kancerofobiczki są zmorami pediatrów, którzy tłumaczą, że nie przeprowadzą dziecku skomplikowanych badań z powodu jednorazowego bólu głowy w czasie anginy, a wzrost leukocytów o 1% powyżej normy naprawdę nie oznacza raka.
Druga postać to unikanie lekarza i badań za wszelką cenę – w myśl zasady, że „jak już się tego raka zdiagnozuje, to dwa miesiące i jest po człowieku”. Przyczyną jest zazwyczaj obserwacja podobnych, zbyt późno zdiagnozowanych przypadków i ignorancja faktu, że można by chorobę wyleczyć, gdyby pacjent zgłosił się na badania wcześniej. Ludzie cierpiący na tego typu kancerofobię boją się diagnozy do tego stopnia, że wizyta u lekarza niemal ich paraliżuje. To kobiety, które nie chodzą do ginekologa i nie robią sobie cytologii przez 6 lat, „bo jeszcze coś wyjdzie”. Wbrew pozorom jest to dość częste postępowanie.
Komentarze