W hygge chodziło o dogadzanie sobie, w lagom – o równowagę, do czego więc namawiać nas będzie wabi-sabi? Najprościej mówiąc, do pokochania minimalistycznych rzeczy z duszą. Słowo wabi oznacza bowiem po japońsku prostotę, zaś sabi piękno wynikające z upływu czasu - ładne, co? Otaczające nas przedmioty nie maja być idealne, ale autentyczne. Ich urok tkwi według tej teorii w niedoskonałościach, w każdej rysie kryje się bowiem jakaś historia. Dlatego ważne jest, by zostawiać rzeczy takimi, jakie są.
Przykład? We wnętrzach wabi-sabi znajdziemy typowo skandynawską podłogę z drewnianych desek, ale na pewno niepomalowaną na biało, jak w szwedzkich domkach. Renowacja łagodzi i ukrywa prawdziwy kształt przedmiotów, tutaj zaś chcemy ich w wersji naturalnej, autentycznej, wręcz surowej. Dlatego tak cenione są tu proste, funkcjonalne formy, naturalne materiały oraz rzemieślnicza praca.
Z tych cech wynika też skromna paleta kolorów wabi-sabi: to głównie biele, zgaszone zielenie, beże, brązy, czyli naturalne barwy takich materiałów, jak drewno, len, bawełna, wiklina, kamień.
Dlaczego trend wabi-sabi ma sens?
Po pierwsze, udowadnia, że nie potrzebujesz tysiąca nowych rzeczy, ale kilku, które są Ci naprawdę potrzebne i coś dla Ciebie znaczą. To świetne hasło , pod którym powinnyśmy zrobić wiosenne porządki w swoich domach, by oszczędzić miejsce i czas potrzebny na sprzątanie tysiąca bibelotów.
Po drugie, przekonuje, że lepiej coś naprawić zamiast od razu wyrzucać. Pęknięta misa może stać się jedyna w swoim rodzaju, jeżeli skleisz ją lakiem ze sproszkowanym metalem (ta sztuka nazywa się kintsukuroi).
Po trzecie, promuje recykling oraz otaczanie się naturalnymi, organicznymi przedmiotami i materiałami. Wydajemy więc mniej kasy, a do tego umacniamy więzi z bliskimi, na przykład buszując na babcinym strychu w poszukiwaniu biurka albo kamionkowego wazonika.
Komentarze