Trzeba przyznać, że ta dekada rozpoczęła się dosyć apokaliptycznie. Pandemia, kryzys klimatyczny, starcia ideologiczne... Dziś nawet zakup nabiału obarczony jest odpowiedzialnością - za własne zdrowie, kondycję rodzimej gospodarki czy globalne zmiany klimatu. Pewnie niejedna z nas wolałaby wrócić do lat dziewięćdziesiątych, kiedy wszystko wydawało się prostsze, a wybór mleka ograniczał się do opcji: chude lub tłuste. Ale w obliczu klęski urodzaju musimy wybierać to, co najlepsze.
Obecnie ogromna ilość marek spożywczych produkuje zarówno produkty mleczne, odzwierzęce, jak i w pełni roślinne. Bez problemu w sklepach znajdziemy jogurty wegańskie, np. na bazie owsa, soi, kremu kokosowego czy dowolnego roślinnego składnika. Oferta mleka roślinnego jest tak imponująca, że czasem trudno zdecydować, co wybrać: sojowe, ryżowe, konopne, owsiane, kokosowe, orzechowe, migdałowe, mleko specjalnie do kawy czy o smaku wanilii, banana, kakao i wiele innych. Ponadto takie napoje są często wzbogacane wit. B12, wapniem czy innymi cennymi składnikami.
Ale zaraz, zaraz – zapędziłyśmy się z tymi „mlekami” i „jogurtami roślinnymi”. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w wyroku z 4 czerwca 2017 r. (sprawa C-422/16) stwierdził, że producenci żywności wegetariańskiej i wegańskiej nie mogą posługiwać się nazwami zastrzeżonymi produktów mlecznych, tj.: „mleko”, jogurt”, „ser”, masło”, „śmietanka”. Oznacza to, że dostępne na rynku roślinne substytuty mleka i produktów mlecznych muszą być znakowane prawidłowo, na przykład jako „napój sojowy”, a nie „mleko sojowe”. Przyznać trzeba, że wyrok ten pomieszał szyki producentom roślinnych zamienników mleka. Musieli właściwie natychmiast zmienić opakowania, reklamy i opisy produktów. Ale nie poddali się i w odwecie zaczęli wypuszczać na (zagraniczny) rynek produkty pod sugestywnymi nazwami: „Mylk” albo „M*lk Ch*ese”. Czy zwyciężyli dzięki poczuciu humoru? Nie wiadomo. Okazało się jednak, że unijny wyrok nie zaszkodził roślinnemu „mleczarstwu”. Obecnie roślinne alternatywy mleka stanowią już 10% rynku i bez wątpienia stanowią konkurencję, której nie można lekceważyć. W krajach Unii Europejskiej spożycie mleka spadło o blisko 5 litrów na mieszkańca w ciągu ostatniej dekady, z kolei spożycie roślinnych alternatyw wzrosło o 0,8%. Zapewne to skłoniło w tym roku producentów nabiału do lobbowania w Parlamencie Europejskim projektu poprawki 171, mającej zakazać stosowania jakichkolwiek „odniesień” do produktów nabiałowych na opakowaniach lub w reklamie roślinnych zamienników nabiału. Chodziłoby o określenia typu: „nie zawiera mleka”, „kremowa konsystencja”, „roślinna alternatywa dla jogurtu”, „maślany smak”, a nawet takie, które dotyczą mniejszego obciążenia produkcji danego wyrobu dla środowiska: „o połowę mniej emisji dwutlenku węgla w porównaniu do masła”. Organizacje wegańskie żywo protestowały wobec tego typu cenzury. Wreszcie, 25 kwietnia 2021 r., projekt poprawki odrzucono, co znów zaogniło konflikt między zwolennikami i przeciwnikami nabiału. Czy pora opowiedzieć się po którejś ze stron?
Pij mleko, będziesz wielki
Przez wiele lat mleko i jego przetwory były uznawane za filar zdrowej diety. Od pewnego czasu jednak nabiał ma wybitnie złą prasę, zwłaszcza w internecie. Pojawiły się głosy, że szkodzi – zarówno naszemu zdrowiu, jak i kondycji planety. Czy faktycznie w łaciatych kartonach zamknięta jest trucizna? Ze zdrowotnego punktu widzenia na pewno nie. Nie ma żadnych naukowych przeciwwskazań dla spożywania przez człowieka nabiału.
Jeśli chodzi o nietolerancje, rzeczywiście, wraz z wiekiem spada ilość laktazy – enzymu niezbędnego do trawienia zawartej w mleku laktozy. Jednak u części ludzi, zwłaszcza na terenie Europy Północnej, rozwinęła się zdolność do trawienia tego cukru w późniejszym okresie życia. W Polsce zaledwie do 15% dorosłych osób może cierpieć na problemy żołądkowe związane z laktozą. I nawet oni mogą czasem pozwolić sobie na coś mlecznego. „Badania pokazują, że niewielka ilość laktozy, do 10 gramów, nawet u nich nie wywołuje żadnych dolegliwości” – zwraca uwagę dietetyk Magdalena Hajkiewicz.
Poza tym zupełnie bezpieczne są żółte sery, które na skutek procesu produkcji niemal zupełnie pozbawione są laktozy. Alergie? „Mleko rzeczywiście jest w pierwszej dziesiątce najbardziej uczulających produktów, ale osoby, które nie cierpią na alergię, nie powinny mieć żadnych obaw przed piciem mleka i jedzeniem nabiału. Z powodu ich konsumpcji alergia się u nich nie rozwinie” – przekonuje Magdalena Hajkiewicz. Dodaje, że w przypadku podejrzeń należy się przebadać i jeśli testy wypadną niekorzystnie, nabiał trzeba odstawić – jak w przypadku każdego uczulającego produktu. „Wśród reakcji na kazeinę można wymienić zmiany skórne, różnego rodzaju dolegliwości żołądkowe czy kaszel. Występują one dość szybko, najczęściej w ciągu godziny po spożyciu, więc nie powinniśmy mieć problemu z ich zauważeniem” – dodaje Hajkiewicz.
Kolejna kwestia: nabiał powoduje problemy skórne? Tutaj istotnie są przesłanki, żeby tak twierdzić. „Nabiał jest insulinogenny, czyli po jego spożyciu we krwi szybko podnosi się poziom insuliny. Hamuje ona wydzielanie białka SHBG, wiążącego hormony płciowe. Dlatego we krwi osób, które często jedzą nabiał, będzie krążyć więcej hormonów, a one przyczyniają się do wywoływania trądziku” – opisuje Hajkiewicz. Mitem jest jednak, że insulinogenność nabiału czyni go sprzymierzeńcem otyłości. Wręcz przeciwnie: wysoka zawartość białka w tej grupie produktów zwiększa poczucie sytości po posiłku, co hamuje późniejsze podjadanie. I choć mleko oraz nabiał teoretycznie trudno nazwać niezbędnym elementem diety, bo zawarte w nich składniki można dostarczyć sobie z innych źródeł, to w praktyce okazuje się, że trudno zastąpić zawarte w nich składniki, zwłaszcza dużą ilość dobrze przyswajalnego wapnia. Do tego białko, witamina B12, jod – naturalnie praktycznie niewystępujące w roślinnych substytutach nabiału. Trudno o bardziej odżywczy biały koktajl. Jednak czy możemy przymknąć oko na to, jak przemysł mleczny wpływa na środowisko?