Selina Juul, duńska aktywistka, która walczy z marnowaniem żywności, w jednym z wywiadów porównała lodówki do naszych szaf. W jednych i drugich teoretycznie mamy wszystko, co niezbędne, a w praktyce znajdziemy tam mnóstwo rzeczy niepotrzebnych, starych i zapomnianych – takich, które wrzuciłyśmy tam, bo przeszkadzały nam na wierzchu, oraz niewielką część tych, z których korzystamy. O ile w szafie czas przydatności w zasadzie nie istnieje, o tyle w lodówce przekroczona przydatność objawi się nam zgniłą pietruszką, marchewką z meszkiem, zupą, która zaczęła już żyć swoim życiem, i zapachem, którego przeżyć nie będziemy w stanie. Wtedy rzucamy się w wir wyrzucania. Najlepiej hurtem, żeby nie patrzeć, co zgniło, co urosło, a co za chwilę być może eksploduje. I raczej mało kto zastanawia się wówczas nad tym, ilu na świecie ludzi w tym czasie cierpi głód, oraz nad tym, ile swoich własnych, okupionych niekiedy ciężką harówką pieniędzy wyrzuca do śmieci. A jednak ktoś to przeliczył.
ZOBACZ TEŻ: Najlepsze produkty z supermarketu 2018
Federacja Banków Żywności w Polsce przygotowała raport, z którego wynika, że przeciętna polska rodzina wraz ze zmarnowanym jedzeniem wyrzuca rocznie do śmieci 2500 zł. To liczby i statystyki, owszem, a te wciąż mogą nie robić wrażenia. Jednak jeśli tę kwotę zestawić z faktem, że jadłodajnie Caritasu przygotowują z takiej kwoty ponad 1000 posiłków, to skalę problemu widać… jak na talerzu. Czy da się przygotować posiłek za kilka złotych? „Tak, co pokazują dane Caritasu” – zapewnia ks. Rafał Kowalski, rzecznik kurii we Wrocławiu. Udowadniają to jednak nie tylko organizacje, które przygotowują tanie posiłki dla najbiedniejszych, ale doświadczenia topowych blogerów kulinarnych i kucharzy, którzy wyrobili sobie taką markę, że jadanie u nich jest zaszczytnym wydarzeniem.
Autorka pierwszej polskiej książki kulinarnej podejmującej tematykę „zero waste” pt. „Gotuję, nie marnuję”, Sylwia Majcher, opowiada WH o pewnej uroczystej gali w stolicy, na której Aleksander Baron, warszawski kucharz, podał gościom dania z resztek, m.in. śmietanę, która stała na parapecie przez dwa miesiące i była zaszczepiona bakteriami kefirowymi. Później mówił, że gościom smakowało to, co normalnie uchodziłoby za niejadalne. A on chciał udowodnić, że każdy z nas zamiast kierować się datą ważności na opakowaniu, powinien oceniać na podstawie własnych zmysłów. Te całkiem nieźle potrafią nas chronić przed rozstrojem żołądka. Wystarczy kreatywny sposób, by smacznie i zdrowo zjeść produkty nie pierwszej świeżości i zrobić mały krok w ograniczaniu wielkiego globalnego marnotrawstwa.
ZOBACZ TEŻ: Jak ocalić świat bez wielkich poświęceń
Polska jest, niestety, w czołówce państw Europy, jeśli chodzi o marnotrawienie jedzenia, zajmując niechlubnie wysokie 5. miejsce. W każdym tygodniu w naszych koszach lądują najczęściej: pieczywo, wędliny, owoce i warzywa oraz jogurty. W resztkach z codziennych posiłków oraz dlatego, że nie wydają się wystarczająco świeże, by trafić na stół, lub ich termin ważności odnotowany na opakowaniu nakazuje powściągliwość.
Na szczęście nie jest tak, że nikt problemu nie zauważa. Coraz baczniej przyglądają się mu politycy w Parlamencie Europejskim, kucharze, kulinarni blogerzy i tak zwani zwykli ludzie. W czasie gdy unijni politycy myślą, rzeczeni zwykli ludzie organizują osiedlowe lodówki.
Idea jest prosta i niezwykle efektywna: ktoś wystawia niepotrzebną, ale sprawną lodówkę, a każdy, komu jedzenie zostało, może je do takiej lodówki włożyć, by ci, którzy go nie mają, mogli z niej ten posiłek wziąć. W Polsce jest coraz więcej miejsc, gdzie realizuje się coś, co na świecie nazwane zostało „food share`ingiem”.
Komentarze