Jeśli widziałaś już głośny film „Ciemne strony rybołówstwa”, być może zaczynasz skłaniać się ku temu, by porzucić jedzenie ryb, skoro pozyskujemy je w tak rabunkowy sposób. A może nawet już wykreśliłaś je z menu. Na szczęście nie jest to konieczne. Bo wspomniany dokument, choć chwyta za serce i sygnalizuje wiele istotnych problemów, nie zawsze robi to do końca zgodnie z faktami. Wygląda na to, że przy odrobinie wysiłku można zjeść rybkę i mieć rybkę.
Obraz, jaki maluje się po zakończeniu seansu „Ciemnych stron rybołówstwa”, jest autentycznie przerażający. Za rybą, która trafia na Twój talerz, nie stoi już bowiem dobroduszny, stary człowiek i morze, tylko potężny, krwiożerczy przemysł rybołówczy, który dąży do maksymalizacji zysku, nie bacząc na konsekwencje. A te są – według filmu – takie, że jeśli nic się nie zmieni, to w roku 2048 nasze morza i oceany będą praktycznie pozbawione życia. A właściwie nie według filmu, tylko według cytowanego w nim badania z 2006 roku, które było później wielokrotnie krytykowane za wyciąganie zbyt daleko posuniętych wniosków. W „Ciemnych stronach rybołówstwa” pada jeszcze mnóstwo przerażających liczb, ale nie będziemy teraz zajmować się każdą z nich z osobna. Bo nawet jeśli z wieloma zawartymi w filmie tezami polemizują eksperci, to jednak zwraca on uwagę na realny problem. Nie ulega bowiem wątpliwości, że z morskich zasobów korzystamy obecnie w sposób, którego nie da się nazwać inaczej niż grabieżą.
„Aż 33% stad ryb morskich jest przełowionych. To znaczy, że nie zostawiamy w nich wystarczającej ilości osobników, aby mogły się rozmnażać, i w efekcie liczebność tych stad systematycznie maleje. Kolejnych 60% stad jest obecnie poławianych na maksymalnym możliwym zrównoważonym poziomie biologicznym. I jeśli go przekroczymy, widmo drastycznego spadku populacji ryb morskich stanie się faktem” – ostrzega Katarzyna Karpa-Świderek, rzeczniczka prasowa polskiego oddziału WWF – międzynarodowej, pozarządowej organizacji ekologicznej. A trzeba pamiętać, że nie chodzi tylko o to, czy na świątecznych stołach naszych dzieci i wnuków będzie pojawiał się śledź. Ryby już teraz są głównym źródłem białka dla setek milionów osób pochodzących z globalnego Południa. Ty, żeby zapewnić sobie źródło protein, zamiast ryby możesz zjeść jajko, mięso, ser, tofu albo ciecierzycę. Oni nie mają takiej możliwości. A w 2050 roku ma być nas na Ziemi aż 10 miliardów, więc liczba ludzi, których zdrowie zależeć będzie od pełnych sieci, znacznie wzrośnie. „Nasze wybory są tak bardzo istotne, ponieważ Unia Europejska jest jednym z największych odbiorców ryb i owoców morza na świecie, a połowa z nich trafia do nas właśnie z globalnego Południa, gdzie są tak bardzo istotne dla lokalnych społeczności” – podkreśla Katarzyna Karpa-Świderek.
Dieta planetarna
Na szczęście troska o innych ludzi i planetę wcale nie wymaga, abyśmy wszyscy przechodzili na dietę wegańską, jak sugerują twórcy filmu „Ciemne strony rybołówstwa”. Jakiś czas temu przed grupą 37 naukowców z 16 krajów, autorytetów w różnych dziedzinach, postawiono pytanie: czy jesteśmy w stanie wykarmić 10 miliardów ludzi w taki sposób, aby zdrowo się odżywiali, a jedzenie powstawało w ramach zrównoważonego systemu produkcji (czyli jak najmniej wpływało na zmiany klimatyczne)? Badacze odpowiedzieli po trzech latach pracy, a ich wskazówki określa się mianem diety planetarnej. Zostały one opublikowane na łamach prestiżowego pisma naukowego „The Lancet” (jeśli chcesz się z nimi zapoznać dokładnie, szukaj pod hasłem EAT-Lancet). My w skrócie przytoczymy tutaj fragment dotyczący ryb oraz owoców morza. Według naukowców w ramach diety możemy jeść ich 200 g tygodniowo. A tak się składa, że zalecenia planetarne pokrywają się z obecnym zaleceniami dietetycznymi związanymi z kwestiami zdrowotnymi. „Biorąc pod uwagę korzyści z jedzenia ryb, takie jak np. zawartość nienasyconych kwasów tłuszczowych omega-3, a także zagrożenia, jak obecność zanieczyszczeń metalami ciężkimi oraz dioksynami, zaleca się jedzenie dwóch porcji ryb tygodniowo” – mówi dietetyk Paweł Szewczyk. W RÓWNOWADZE Raport EAT-Lancet zakłada produkcję żywności w sposób zrównoważony. To słowo, które pojawia się ostatnio coraz częściej w różnych sytuacjach i kontekstach. Co dokładnie oznacza w przypadku rybołówstwa? „Żeby można było je określić mianem zrównoważonego, musi spełniać trzy warunki” – wyjaśnia Joanna Ornoch, rzeczniczka prasowa Marine Stewardship Council – międzynarodowej organizacji pozarządowej, walczącej z problemem nieodpowiedzialnego pozyskiwania ryb oraz owoców morza. „Po pierwsze, stada ryb nie mogą być przeławiane, tak aby pozostawały w zdrowej kondycji i z czasem zwiększały liczebność. Po drugie, połowy nie mogą wywierać negatywnego wpływu na cały ekostystem, czego przykładem jest przyłów. To taka sytuacja, w której w sieci wpadają przypadkowe stworzenia, na przykład delfiny lub żółwie morskie. Po trzecie wreszcie, połowy muszą być odpowiednio zarządzane. To znaczy, że ich wielkość i sposób prowadzenia jest na bieżąco modyfikowany pod wpływem sytuacji na morzach. Przykład? Jeśli okazuje się, że kondycja jakiegoś stada uległa pogorszeniu, zmniejsza się wyznaczane nań kwoty połowowe i ogranicza połowy” – podkreśla Joanna Ornoch.