Etyczne jedzenie, czyli jakie?

Boom na wegańskie restauracje trwa. W sklepach można dostać mnóstwo produktów eko, bio, wege. Czy to znak, że jemy etycznie? Nie zawsze.

Totto Renna

W sklepach mamy teraz żywnościową klęskę obfitości – można kupić wszystko, nawet produkty z najdalszych stron świata. Ale pozyskiwanie żywności staje się problematyczne dla naszej planety. Oczywiście w krajach biedniejszego Południa wciąż wiele ludzi cierpi głód. W świecie zachodnim z kolei za dużo się je, za dużo kupuje, za dużo marnuje. To paradoksy współczesnego świata. Jest ich więcej. Coraz częściej rezygnujemy z mięsa. Z drugiej strony czytamy o po- lach soi, alternatywie dla mięsa, czy o uprawach awokado, które degradują lasy tropikalne. Pestycydy używane do upraw zatruwają ludzi, którzy tam żyją. Ot, choćby dobre dla zdrowia orzechy nerkowca – czy wiemy, co za tym stoi?

Według raportów przygotowanych przez organizacje humanitarne, w samych tylko Indiach przy uprawie i zbiorach tych orzechów pracują dziesiątki tysięcy słabo opłacanych robotników, w tym około 20 tysięcy dzieci. Cały proces obróbki odbywa się ręcznie; podczas niego orzechy moczy się we wrzącym oleju, żeby spalić skorupkę. Ich paznokcie i palce nieraz wypalone są do kości. Jeśli zatem jakiś produkt jest zdrowy dla ciała, ale pozyskiwany w fatalny sposób, czy etyczne jest jego kupowanie?

ZOBACZ TEŻ: 10 najlepszych produktów dla serca

Mniej mleka

W niektórych kręgach wciąż popularne jest przekonanie, że ziemia została od- dana nam w bezwzględne władanie. Jest ono fałszywe i nieetyczne, bo przecież jesteśmy częścią przyrody. Na szczęście coraz więcej z nas zaczyna myśleć o przyrodzie i jej zasobach w inny sposób. Gatunek ludzki je zwierzęta, ale jako istoty zdolne do empatii i uczuć wyższych powinniśmy wyrzec się okrucieństwa wobec innych istot i liczyć się z ich dobrostanem.

Na Netflixie można obejrzeć dokument „Cowspiracy: tajemnica równowagi ekologicznej środowiska”. To wstrząsający film o niszczycielskim wpływie chowu przemysłowego na środowisko. Hodowla zwierząt w dzisiejszych czasach to problem numer jeden. Powoduje deforestację (wylesienie), maksymalizację zużycia i zanieczyszczenia wody. Chów przemysłowy wytwarza więcej gazów cieplarnianych niż wszystkie rodzaje transportu razem wzięte. Jest głównym winowajcą wyniszczania lasów deszczowych, wymierania gatunków, wysiedlania ludzi, erozji warstwy ziemi oraz martwych stref oceanów. Ale w filmie jest iskierka nadziei. Autorzy przedstawiają ścieżkę do osiągnięcia zrównoważonego globalnego rozwoju dla naszej rozrastającej się populacji. Twierdzą, że jedyną opcją jest przejście ludzi na weganizm. Zmiana musi być jednak radykalna. Oczywiście pomóc może też postęp naukowy, nowe technologie, ale ich wprowadzenie i rozwój zajmą 20 lat i jest bardzo kosztowne. A w przypadku dewastacji naszej planety trzeba działać jak najszybciej i nie mamy ani tyle czasu, ani tyle pieniędzy. Niejedzenie zwierząt jest jedynym rozwiązaniem, które można wprowadzić od razu. Efekty dla środowiska byłyby zauważalne prawie natychmiast.

Malka Kafka, z wykształcenia psycholog, która stworzyła sieć wegańskich restauracji Tel Aviv Urban Food, od lat propaguje żywienie roślinne. Swoje idee i przepisy opisała w książce „God Food”. Gdy ktoś ją pyta, czy jest na jakiejś diecie, odpowiada, że nie. Po prostu nie jada tego, co jej zdaniem jest niejadalne: innych stworzeń. „Wszystko zaczęło się bardzo dawno temu, kiedy szukałam swojego miejsca w świecie i uświadomiłam sobie, że jestem częścią całości – wyjaśnia Malka. – Świat to sieć połączonych naczyń, wystarczy myśleć. Świadomość, że mięso jest od zwierząt, które muszą umrzeć, żeby znalazły się na moim stole, sprawiła, że zaczęłam rezygnować z mięsa.

Od jakiegoś czasu staram się być weganką. Przemysł mleczny jest równie okrutny i powoduje wiele cierpienia. Krowy zmusza się do produkowania nienaturalnej ilości mleka poprzez ciągłe zapładnianie i porody, cielaki oddziela się od matek i po kilku tygodniach kieruje do rzeźni. Gdy już podjęło się decyzję o wegetarianizmie, w pewnym momencie zadajesz sobie pytanie, czy chcesz się oszukiwać dalej. To nie jest nawet tak, że uwielbiam zwierzęta lub jestem ich fanką – po prostu, nie przykładam się do ich cierpienia. Uważam, że to, co robię ja i inni aktywiści, zacznie za jakiś czas przynosić efekty, może nawet za dwa pokolenia”. Telewizyjne reklamy pokazują nam sielskie życie krów, które niemal same częstują nas mleczną czekoladą czy serkiem z serca pachnących łąk. Niestety, krowy nie żyją na łąkach, a ich cielęta nie skaczą wesoło w trawie.

Niedawno organizacja Viva promowała kampanię „Kupując nabiał, płacisz za okrucieństwo”. Na billboardach widniał cielak słaniający się w oborze i napis: „Mleko, które pijesz, było przeznaczone dla niego”. Nawet jeśli trudno nam zdecydować się na wegetarianizm czy weganizm, starajmy się jeść mniej mięsa i produktów mlecznych. To dobre dla zdrowia i natury. Rezygnujmy z mięsa i mleka kilka razy w tygodniu czy miesiącu. Ograniczenie spożywania to już zawsze coś. Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyk kliniczny i psychodietetyk, twórczyni bloga kachblazejewska.pl, namawia na przejście na fleksitarianizm. Uważa, że zawsze warto zachować umiar i zdrowy rozsądek. „W pracy dietetyka promuję żywienie zawierające jak najwięcej warzyw i owoców, ale jestem fleksitarianką.

Zasada jest taka, że generalnie jestem wege. Moja dieta oparta jest przede wszystkim na produktach pochodzenia roślinnego, ale raz na jakiś czas dopuszcza zjedzenie mięsa i ryb. Podczas zakupów zwracam uwagę, skąd pochodzą produkty mięsne, a przy rybach korzystam z poradnika WWF »Jaka ryba na obiad«. Kiedy pytam siebie: »Jeść mięso czy go nie jeść?«, odpowiedź dla mnie, jako dietetyka i osoby myślącej o świecie, jest jednoznaczna: nie jeść. To zdrowsze, bardziej ekologiczne i humanitarne. Z drugiej strony każdy ma słabości i smaki: zdarza mi się zjeść krewetkę z grilla czy kawałek kabanosa. Czasem kupuję mięso dla synów i męża, choć Maciek ostatnio też zrezygnował z niego. Gdy idę w gości, a ktoś częstuje mnie zupą na mięsie czy daniem z jego dodatkiem, nie odmawiam. Zjadam, ale niewielkie ilości”.

Długa droga banana

Przechodząc na dietę fleksitariańską czy wegańską, zaczynamy jeść więcej warzyw, kasz, soi i owoców. I tu pojawia się problem tzw. Food Miles, czyli odległości, jaką musi pokonać jedzenie,zanim trafi z miejsca produkcji do konsumenta, czyli od pola na nasz talerz. Ktoś zrywa z drzewa banana w Ameryce Południowej, gdy jest jeszcze zielony, zabezpiecza go w transporcie. Owoc dojrzewa podczas długiej podróży, a potem – już żółty – ląduje w supermarkecie na naszym osiedlu. Zwykle banan pokonuje ponad 10 tysięcy kilometrów. Oblicza się, że benzyna wykorzystana do jego trans- portu podczas spalania wyemitowała do atmosfery od 630 (jeśli jechał pociągiem) do 2268 (jeśli leciał samolotem) kilogramów dwutlenku węgla.

ZOBACZ TEŻ: Metalowe słomki są niebezpieczne?

„W dzisiejszym świecie firmy produkują, że- by kręciła się gospodarka – mówi Malka Kafka. – Nadprodukcja wymaga promowania konsumpcji, a produkuje się, niszcząc zasoby naturalne, które w pewnym momencie się skończą. Warto pamiętać, że każdy nasz wy- bór konsumencki ma wpływ na ekosystemy. Starajmy się wiedzieć więcej o produktach: jak dana rzecz jest zbierana, przetwarzana, czy nie niszczy środowiska lub ekonomii jakiegoś biednego kraju. Oczywiście to, że ja przestałam jeść mięso, nie wpłynie na światową gospodarkę. Ekologiczne decyzje muszą być podejmowane przez rządy, rządy krajów i zarządy wielkich firm. Ale ja staram się działać na niższym poziomie – na przykład w całej naszej sieci wegańskich restauracji Tel Aviv Urban Food nie używamy awokado ani oleju palmowego.

Uważamy te produkty za niewegańskie z powodu szkód, jakie wyrządza ich pozyskiwanie. Jesteśmy pierwszą restauracją w Polsce, która uzyskała międzynarodowy certyfikat V-Label”.

Malka wie, o czym mówi. Celowe wypalanie obszarów leśnych na Borneo i Sumatrze pod nowe uprawy palmy olejowej doprowadziło do największej jak dotąd katastrofy ekologicznej XXI wieku, określanej mianem „zbrodni przeciwko ludzkości”. Nawozy chemiczne zanieczyszczają wodę i glebę. Wylesianie to tragedia dla miejscowej ludności – traci ona dostęp do wody pitnej, a także łowisk ryb. Utracona jest bioróżnorodność, masowo giną zwierzęta, w tym orangutany. Z kolei gigantyczny popyt na awokado sprawia, że rolnicy w Ameryce Południowej i Środkowej wycinają lasy pod nowe plantacje i też niszczą naturę. Uprawą tych owoców zainteresowały się również kartele narkotykowe w Meksyku, bo chcą czerpać zyski z jego sprzedaży na skalę światową.

Nasz brak wiedzy, nieczytanie informacji na produktach powoduje, że często po prostu przepłacamy. Warto poznać kalendarz sezonowości. Można go zna- leźć na internetowych stronach WWF i dowiedzieć się, kiedy najlepiej kupować dane warzywa, owoce i inne produkty, żeby zachowywać równowagę w przyrodzie. Katarzyna Błażejewska-Stuhr stara się jeść lokalnie i sezonowo. Sama piecze raz w tygodniu chleb, kupuje polskie mąki razowe, kasze i produkty zbożowe u producentów, do których ma zaufa- nie. „Warto szukać w sklepach produktów z zielonym listkiem, symbolem BIO – tłumaczy. – Oznacza on, iż produkt jest naturalny, organiczny oraz czysty ekologicznie. Żywność oznaczona etykietą BIO musi zapracować na swój certyfikat i przechodzi rygorystyczne kontrole, musimy jednak uważnie przyglądać się oznaczeniom. Sam napis »bio« czy »eko« o niczym nie świadczy. Abyśmy mogli być pewni jakości, musimy zobaczyć zastrzeżone unijne logo żywności ekologicznej, tzw. ekoliść – 12 białych gwiazdek ułożonych w kształt liścia na zielonym tle.

Zdarza mi się zimą jeść pomarańcze, bo sprowadzam dwa kartony cytrusów prosto od producenta, za 12 kilogramów płacąc 120 złotych. To jest trochę droższe, ale robię to rzadko. Warto zjeść jeden dobry owoc, ale z certyfikowanej hodowli. Gdy poznaje się dobre jedzenie, jego smak, to bardziej się je ceni. Produkty oznaczone logo »fair trade« dają gwarancję, że były wytworzone z poszanowaniem dla człowieka i środowiska”.

Kupuj lokalnie, nie marnuj

Po warzywa, zioła czy owoce najlepiej chodzić na lokalne targi. Zamiast komosy wybrać kaszę z Mazowsza, a zamiast awokado – maliny z Warmii czy jabłko spod Lublina. Tak właśnie robi Monika Kucia – kuratorka, dziennikarka kulinarna, promotorka regionalnych, lokalnych, polskich produktów, autorka scenariuszy i performerka wydarzeń kulinarnych. W Warszawie można ją w soboty spotkać na Targu Konesera na Pradze, który współorganizuje.

„Miałam poczucie, że działam etycznie, przekonując producentów do bez-pośredniej sprzedaży swoich wyrobów – mówi Monika. – Przyjeżdża Piotr, który przywozi chleby i sery, Adam, hodowca ziemniaków. Świeże i wędzone ryby są od Pawła z Mazur, a sery zagrodowe od Kaszubskiej Kozy. Produkty idą prosto od człowieka – prawdziwego rolnika do nas, klientów, i to bez pośredników. To buduje relacje: hodowcy mówią nam, jak hodują rokitnik czy maliny. Oczywiście to rodzaj niespiesznego, weekendowego życia, na które nie zawsze możemy sobie pozwolić. Niedawno byłam w Zielonej Górze, przygotowywałam kulinarne wydarzenie. Wcześniej prosiłam znajomą, świetną kucharkę, o pomoc w poszukiwaniu prawdziwego białego sera. I nie znalazła go w regionie, w którym wydawałoby się, że hodowla krów, owiec i kóz powinna się rozwijać. Okazuje się, że mało kto chce dziś produkować własne sery – ludzie wolą iść do sieciowych sklepów i kupić pudełko gotowego twarożku. To szybsze i nie wymaga żmudnej pracy”.

Monika wie, że z drugiej strony coraz więcej ludzi zwraca uwagę na to, co je i gdzie kupuje. Zna rodziny, które wszystko robią same – począwszy od wysiewania i hodowania, przez zbieranie, suszenie, fermentowanie. Robią zakupy w kooperatywach, w RWS (Rolnictwo Wspierane przez Społeczność). „Etyczne żywienie to dla mnie także umieszczenie jedzenia we właściwych proporcjach w naszym życiu – podkreśla Kucia. – To dobro samo w sobie, ale nie cel. Jedzenie jest nieodłączną częścią życia – jak nasze ciało, potrzeby seksualne – ale też nie centrum wszystkiego. Fantastycznie jest dobrze i zdrowo zjeść, ale wszelki radykalizm i ortodoksja są chore. Cenię wegetarian, wegan. Sama rezygnuję częściej z mięsa, ale nie mogę powiedzieć, że już nigdy nie spróbuję pieroga z Kaszub z kaszanką. W dzisiejszym świecie nikt nie jest bez winy... Nawet jeśli jadam lokalnie, nie używam słomek, nie jeżdżę samochodem, to latam czasem samolotem. Zdaję sobie sprawę z zagrożeń i odczuwam wdzięczność, że codziennie mogę brać prysznic. Za kilka lat to wcale może nie być takie oczywiste. Świat musi się zmienić, ale wiem też, że ludzie są niepohamowani”.

Monika uważa, że każdy z nas zna kogoś, kto żyje bardziej ekologicznie niż my. Dlatego poleca przejąć od takiej osoby choć jedną nową zasadę i wprowadzać ją w życie. Etyczne jedzenie to dla niej też niemarnowanie żywności. Na Festiwalu Nowe Epifanie 2018, który współorganizuje, przygotowała wydarzenie „Bieda Król”. Poświęciła go... obierkom – temu, czy mogą być przydatne w kuchni i jak sprawić, by mało dotąd cenione produkty zaczęły odgrywać główną rolę w naszym jadłospisie. „Wykrawanie kuleczki z marchewki i podanie na talerzu, a wrzucenie reszty do kosza nie jest etyczne - mówi Monika. – Dla mojej mamy, która urodziła się w czasie wojny, a potem żyła w PRL-u, pełne wykorzystanie produktów żywnościowych jest rzeczą naturalną. Dla naszego pokolenia już mniej, ale to się zmienia. Pojawiają się freeganie – ratownicy żywności. Niedaleko od Konesera właśnie powstała Jadłodzielnia. Tu możesz zanieść jedzenie, które Ci zostaje, bo na przykład za dużo kupi- łaś. Pakujesz, opisujesz i oddajesz. Okazujesz tym szacunek do siebie, do ludzi, do natury”.

ZOBACZ TEŻ: Domowa pizza - prosty i zdrowy przepis

REKLAMA