Wypalenie: naucz się odpoczywać

Coraz więcej młodych, ambitnych kobiet, takich jak Ty, zaczyna mieć problem z wyhamowaniem i odpuszczeniem sobie. Zabiegane, wciąż czymś zajęte nie zdają sobie sprawy, że grozi im szybkie wypalenie. Dziewczyno, usiądź na chwilę, do licha, i przeczytaj.

kobieta fot. shutterstock.com
fot. shutterstock.com

Właśnie wróciłam do domu. Po drodze z pracy wpadłam do siłowni, a potem szybko na zebranie stowarzyszenia mieszkańców mojego osiedla. Jestem w domu od 20 minut i co robię? Odpalam laptopa i zaczynam pisać. Czy czuję się zmęczona? Chyba nie, a może? Właściwie nie wiem, jak się czuję. Z pewnością czułabym się źle, gdybym odpuściła.

Pracuję na pełny etat, mam chłopaka (to też jest czasochłonne zajęcie), działam w różnych stowarzyszeniach i jeszcze staram się regularnie ćwiczyć. Czy to dużo? Mam wrażenie, że większość moich znajomych tak ma. Może to mnie odróżnia od innych, że nie potrafię nic robić na pół gwizdka – mam to po mamie. Właściwie byłabym z siebie zadowolona, gdyby nie pewien niepokojący fakt. Kalendarz w moim smartfonie mówi mi, że nie miałam wolnego popołudnia od pięciu tygodni.  

Brzmi znajomo? No jasne. Tak żyje wiele naszych znajomych, a z badań wynika, że my, Polki, w ogóle mamy problem ze zorganizowaniem sobie wolnego czasu. Przeciętna 30-latka zapytana o to, jak powinien wyglądać wymarzony dzień wolny, przedstawia go jako serię jakichś, skądinąd pożytecznych (ale męczących), aktywności.

Czas „tylko dla siebie” nieodwołalnie wypadł z naszego grafiku (jeżeli w ogóle kiedykolwiek się tam znajdował). Dlaczego tak się dzieje i jak to się przekłada na nasz stan psychiczny? Doktor Sandi Mann, psycholożka, która od lat bada te sprawy, w swojej ostatniej książce „The Upside Of Downtime (Zalety nicnierobienia)” wyjaśnia, że współczesny człowiek odczuwa niepokój w sytuacjach, gdy nie ma nic do roboty i stara się tego unikać za wszelką cenę.

„Odpoczywanie i leniwe nicnierobienie postrzegamy jako marnotrawienie najcenniejszego dobra, jakim jest czas” – mówi Sandi Mann. Od dziecka jesteśmy uczeni tego, że powinniśmy być fizycznie i umysłowo aktywni. Szczególnie widać to w pokoleniu 25-30-letnich kobiet. Miażdżąca większość z nich nie ma telewizora, bo uważa, że to strata czasu.

Z tego samego powodu nie może sobie przypomnieć, kiedy ostatnio leżały na trawie i patrzyły w niebo. To przecież niczemu nie służy, prawda? Ciekawa sprawa: cywilizacja wyposażyła nas w niezliczoną ilość gadżetów, które mają oszczędzać nasz czas, a my jakoś wcale tego nie odczuwamy jako zysk.

Zobacz także, czy jesteś ofiarą FOMO i sprawdź, jak dobrze zarządzać czasem.

kobieta fot. shutterstock.com
fot. shutterstock.com

Czy jesteśmy męczennicami?

Koncepcja bycia w nieustannym ruchu, jako coś niesłychanie chwalebnego, tak się upowszechniła w społeczeństwach Zachodu, że zyskała nawet swój przydomek: Syndrom Superwoman. Po raz pierwszy został on użyty przez socjologów w latach 80. zeszłego wieku, w czasach Ronalda Reagana i Margaret Thatcher, w stosunku do kobiet, które chciały mieć wszystko – błyskotliwą karierę zawodową i perfekcyjną rodzinę.

W Polsce ironicznie posługiwano się terminem matka Polka - na określenie heroicznej kobiety, która po 8 godzinach spędzonych w pracy, ramię w ramię z facetami, leci do domu, po drodze odbiera dziecko z przedszkola, robi zakupy, w domu gotuje obiad, podaje rodzinie, później zmywa, potem jeszcze godzinka prania, prasowania i już o 24 można iść spać.

Nasza matka Polka w odróżnieniu od swojej zachodniej koleżanki na ogół nie miała wyboru. Ale czasy się zmieniają Teraz mamy wybór. Mamy też większą świadomość tego, że to od nas zależy, jaki model życia wybierzemy. I co? I w dalszym ciągu jest kiepsko. Jak wynika z najnowszych badań, 2/3 Polek deklaruje, że w ciągu tygodnia nie ma czasu dla siebie.  

ZOBACZ TEŻ: 5 typowych objawów cukrzycy

kobieta fot. shutterstock.com
fot. shutterstock.com

To nasz wybór

Termin Syndrom Superwoman obecnie psycholodzy stosują do opisu kobiet, które czują wewnętrzny przymus, aby być nieustannie w ruchu. Często odbywa się to kosztem najbliższych czy zdrowia. I teraz najlepsze – w badaniu przeprowadzonym w Wielkiej Brytanii okazało się, że 80% tych najbardziej zajętych kobiet ma poczucie winy, że nie robi wystarczająco dużo. 72% przyznaje, że ta presja to nierealistyczne oczekiwania, które nie pochodzą od innych ludzi, tylko z głębi naszej psychiki.

„Powiedzmy sobie szczerze: rzadko się zdarza, aby nasz partner, nasza przyjaciółka albo nawet nasz szef mówili nam, że jesteśmy leniwe albo że popełniamy przestępstwo, wyłączając nasz telefon i oglądając trzy odcinki »Gry o tron« z rzędu” – mówi Mann.

To my same wbijamy sobie do głowy, że po dniu ciężkiej pracy musimy jeszcze wyprasować całą pościel przyniesioną z suszarni. No i oczywiście poćwiczyć. Aha, i jeszcze wyjść z psem. No dobra. To już koniec, tylko jeszcze trzeba przetrzeć blat w kuchni, bo się lepi. No i oddzwonić do K.K, bo się obrazi. I tak bez końca. Dzień w dzień.

Socjolog dr Megan Todd twierdzi, że całe to nasze zabieganie jest związane z dominującym trendem kulturowym. „W kapitalistycznym społeczeństwie od małego uczymy się następujących równań: pracowitość = wysoka produktywność = wysokie zarobki. A wysokie zarobki równają się poczuciu własnej wartości.

Krótko mówiąc, bycie nieustannie zajętą ma sprawić, że zarówno my same, jak i inni ludzie postrzegają nas jako ważniejszą, lepszą i wartościowszą”. Nie jesteśmy pewni, czy to wina kapitalizmu, czy innych opresyjnych systemów, ale faktem jest, że nasze poczucie własnej wartości musi być nieustannie karmione. Chwila lenistwa, odpuszczenia sobie i już spada na pysk.  

kobieta fot. shutterstock.com
fot. shutterstock.com

Technologia zagania nas do roboty

W grupie wiekowej 25-30 lat jest stosunkowo niewiele szczęściarzy mających etat i stabilną pracę od 8.00 do 16.00. Sporo jest natomiast freelanserów, którzy nie pracują w określonych godzinach. A skoro nie pracujesz w jakimś przedziale czasowym ani w jakimś miejscu, to biorąc pod uwagę nowoczesną technologię, jesteś w pracy zawsze.

To jest taka wolność, jaką mają osądzeni z elektroniczną opaską na kostce. Możesz sobie pracować w piżamie i przy kuchennym stole, ale gdy tak naprawdę chcesz sobie poziewać i popatrzeć na chmury, to zaczynasz mieć wyrzuty sumienia, że nie siedzisz przy kompie. Albo ktoś dzwoni na służbową komórkę i trzeba odebrać, choćby nie wiem co.

Technologia uruchamia we mnie jeszcze silniej syndrom prymusa. Gdy dostaję służbowego mejla o 23.00 (bo z USA), to czuję się w obowiązku natychmiast odpisać. A właściwie dlaczego? Nie pracuję w pogotowiu ratunkowym, nie ratuję życia. Odpowiadając natychmiast na mejle o każdej porze dnia i nocy być może uczę ludzi, że jestem absolutnie dyspozycyjna? A być może to mój narcyzm? Przekonanie, że świat się rozpadnie, jeżeli przestanę go pilnować i odłączę się od sieci?

Z drugiej strony dzięki technologii wciąż utrzymuję kontakt z moimi przyjaciółmi. Myślę, że gdyby nie media społecznościowe, dawno by się na mnie poobrażali albo w ogóle o mnie zapomnieli. Przy moim trybie życia regularnie nawalam i od dawna już nie przychodzę na babskie spędy. Z badań wynika, że bez względu na to, czy pracujemy na etacie, czy w domu, spędzamy w pracy coraz więcej czasu.

Z pewnością to specyfika rynku pracy. Boimy się ją stracić, a kobiety w wieku rozrodczym są często na cenzurowanym w naszym kraju. Ale oprócz tego to też zasługa naszego typowo kobiecego podejścia – siedzimy długo w pracy, bo chcemy zasłużyć na uznanie szefa, chcemy, aby uznał nas za osobę, na którą można liczyć.

Przerost poczucia odpowiedzialności oraz przesadne liczenie się z tym, co inni ludzie o nas pomyślą, to cechy, które skłaniają nas do poświęcania prywatnego czasu na rzecz grupy. Badania opublikowane w „Spanish Journal of Psychology” sugerują, że to geny stoją za tym, że kobiety mają silniejsze poczucie winy niż mężczyźni. A w poczucie winy wpędza je niespełnianie oczekiwań innych ludzi.  

kobieta fot. shutterstock.com
fot. shutterstock.com

Wypoczynek też męczy

Dynamiczne, energiczne, kreatywne (i co tam jeszcze widnieje na liście oczekiwań) mamy być nie tylko w pracy. To, co kiedyś było formą relaksu – np. pieczenie ciast, joga, chodzenie na koncerty, bieganie – obecnie stało się punktem wyjścia do morderczej rywalizacji na portalach społecznościowych.

Nie o to chodzi, aby upiec smaczne ciasto i je sobie potem zjeść przed telewizorem. Trzeba upiec ciasto wymyślne, z samych egzotycznych, ale megazdrowych składników, przyozdobić je w oryginalny sposób, ułożyć na dizajnerskim talerzu, wrzucić do sieci i dopiero po otrzymaniu kilkudziesięciu lajków można zjeść. Wyjście na koncert też musi być udokumentowane, więc jasna sprawa, że nie chodzimy na to, co lubimy, ale na to, co jest uważane za fajne.

Nic dziwnego, że w naszym organizmie utrzymuje się stały poziom hormonów stresu. A przecież to, co nam pomoże, nic nie kosztuje. To godzina dziennie tylko dla siebie. Nie na pokaz, nie po to, żeby zrobić fotkę i wrzucić na FB, tylko żeby zająć się dokładnie tym, co lubisz. Albo posiedzieć w ciszy. Połóż się, zamknij oczy, rozluźnij ciało, skup się na oddechu.

Niby nic, ale badania dowodzą, że po 8 tygodniach codziennego półgodzinnego głębokiego relaksu obserwuje się pozytywne zmiany w mózgu, m.in. w ciele migdałowatym, które odgrywa rolę w regulowaniu emocji, oraz w hipokampie związanym z samoświadomością i współodczuwaniem. I nie bój się nudy. Badania na University of Central Lancashire dowodzą, że chwile „nicnierobienia” mają oczyszczający wpływ na umysł.  

ZOBACZ TEŻ: Praca marzeń - jak ją znaleźć? [5 kroków]

REKLAMA