Dawno, dawno temu byłam związana z pewnym facetem. Dla mnie to była miłość od pierwszego wejrzenia, bo po prostu nie dało się w nim nie zakochać. Chłopak miał mnóstwo uroku osobistego, był zabawny, interesujący i inteligentny. Pochodził z dobrej rodziny (same wiecie, że to istotne), był niesamowicie wykształcony i wiele podróżował. Była tylko jedna mała rysa na tym idealnym obrazku. Otóż większość z tego okazała się wierutnym kłamstwem.
Co było ze mną nie tak?
Na początku wszystko wyglądało oczywiście wspaniale, byłam przekonana, że trafiłam na ideał. Dopiero dużo później coś mi zaczęło nie pasować. A to dowiadywałam się, że wcale nie spędził popołudnia u swojej matki, tylko gdzie indziej. Innym razem przekonywał mnie, że na pewno zapłacił rachunek za gaz, tylko dziwnym trafem pieniądze nie wpłynęły do gazowni. Co jakiś czas łapałam go na jakiejś drobnej nieścisłości. I wiecie co? Za każdym razem tak mu się udawało mnie omotać, że wydawało mi się, że to ze mną jest coś nie tak, że przesadzam, czepiam się. „Jak możesz mnie podejrzewać? Mnie?! Przecież się kochamy, ufamy sobie, jak możesz być taka niesprawiedliwa”. Bardzo trudno było mi przyjąć do wiadomości, że mój ukochany z premedytacją, patrząc w oczy, wciska mi kit. Gdy okazało się, że wcale nie skończył tych świetnych studiów, co to je podobno skończył, albo że wcale nie wędrował po Ameryce Południowej, to wmawiał mi, że przecież nigdy czegoś takiego mi nie mówił. Robił to tak przekonująco, że sama zaczynałam wątpić we własny zdrowy rozsądek. Może faktycznie coś sobie sama ubzdurałam? Na pewno. Tak bardzo chciałam z nim być, że stałam się jego lepszym adwokatem niż on sam.
ZOBACZ TEŻ: Czy w związku zawsze trzeba mówić prawdę?
Ale w końcu musiałam się zderzyć z rzeczywistością. Przyznać sama przed sobą, że jestem robiona w bambuko i już nie ma zmiłuj. Nijak już nie dało się naciągać tej rzeczywistości, żeby się jakoś spięła z tymi jego kłamstwami. Powoli docierało do mnie, jaka byłam łatwowierna. Rozstaliśmy się z wielkim hukiem, a ja jeszcze długo dochodziłam do siebie po tym doświadczeniu. Miałam wrażenie, że walec przejechał po mojej samoocenie, po moim zaufaniu do własnego zdrowego rozsądku, po zaufaniu do ludzi. Czułam się jak kompletna idiotka, było mi wstyd za siebie. Wstydziłam się przed innymi ludźmi, że byłam w związku z kimś takim. Nieustannie zadawałam sobie pytanie, jak mogłam być taka głupia, dlaczego wcześniej nie zauważyłam, co się dzieje. Widzicie, co to robi z człowiekiem? Okazuje się, że bycie w relacji z kłamcą ma niesamowicie głębokie i bolesne konsekwencje dla drugiej strony.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Czy ciche dni to dobry pomysł?