Kiedy 31-letnia Ola powiedziała bratu, że doświadcza przemocy ekonomicznej ze strony swojego męża, ten najpierw spojrzał na nią niepewnie, potem poprosił o powtórzenie, a następnie wybuchł głośnym śmiechem. „Jak wy, baby, coś wymyślicie, to klękajcie narody. Przemoc ekonomiczna, czyli co, bije cię banknotami, na które ciągle zapieprza, żebyś mogła odpoczywać?”
Przemoc ekonomiczna – brak definicji
W ostatnich latach coraz więcej mówi się o przemocy ekonomicznej, a jednak wciąż jest to taki „problem-nie problem”. W polskim prawie nie ma jasno sprecyzowanej definicji przemocy ekonomicznej. Rodzina nie służy wsparciem, bo choć jesteśmy bardziej świadomi tego, jak powinny wyglądać dobre relacje w związku, to twierdzenie, że „dopóki nie pije i nie bije” wciąż ma się zaskakująco dobrze.
Oczywiście w teorii wszystko wygląda świetnie – o przemocy ekonomicznej mówią eleganckie panie psycholog w programach śniadaniowych, czasem pojawi się kampania. Kiedy jednak zwyczajna kobieta zaczyna mówić o tym, czego dotyczy przemoc w jej domu, na twarzach wielu rozmówców zobaczy kpiący uśmieszek. Czasami maskowany – ot, zadrży kącik ust. Bo co to za przemoc, bez siniaków? Złego słowa facet jej nie powie, tyra jak wół na rodzinę, a ta siedzi w domu z dzieciakami, spija kawki i czuje się ofiarą przemocy, bo mąż zabronił jej wydać kolejne 300zł na sukienkę.
„W dupie się wam, kobietom, poprzewracało i tyle” – usłyszała Ola od swojego brata, któremu chciała się wygadać i na którego wsparcie liczyła. Czy to jest zaskakujące? Absolutnie. W kwietniu 2015 roku Instytut Spraw Publicznych przedstawił wyniki swoich badań. Wynika z nich, że aż 31% Polaków akceptuje wydzielanie pieniędzy w związku i kontrolę nad wydatkami osoby niezarabiającej. Niemal co piąty Polak uważa, że utrudnianie partnerce podjęcia pracy jest ok. Aż 17% twierdzi, że niepłacenie alimentów można usprawiedliwić.
Komentarze