Jeszcze niedawno nikt w Polsce nawet nie słyszał o barber shopach – boom na nie rozpoczął się kilka lat temu. Dziś wyrastają jak grzyby po deszczu. Popularna aplikacja Booksy, pozwalająca szybko umawiać się na strzyżenie lub zabiegi kosmetyczne, wskazuje, że we Wrocławiu barber shopów jest 92, w Krakowie 102, a w Warszawie 225. Co krok mężczyźni trafiają na swoje minispa, gdzie strzyżenie staje się rytuałem i gdzie czeka na nich wygodny fotel, szklaneczka whisky i świeża prasa. Oraz zaprzyjaźniony barber lub barberka, bo choć na początku męską brodą zajmowali się wyłącznie panowie, dziś kobiet w tym zawodzie jest coraz więcej. Wiele z nich przejmuje inicjatywę – nie tylko pracują w salonach, ale i je prowadzą.
Czym się różni barbering od klasycznego fryzjerstwa męskiego? Patrycja Besaha, która siedem lat temu otwierała drugi tego typu salon w Polsce, odpowiada: „Niczym, przynajmniej teoretycznie. A w praktyce to nowa fala fryzjerstwa męskiego, która przyszła do nas z Zachodu. A wraz z nią zupełnie nowe techniki: nowe rodzaje nożyczek, maszynek, grzebieni, brzytew z wymiennymi ostrzami, większa precyzja, przez co strzyżenie nie zajmuje już dziesięciu minut, ale godzinę, nowe kosmetyki, które robią z wizyty w salonie rytuał, a nie chwilówkę. Więc niby mamy to samo, ale ładniej opakowane, z większymi umiejętnościami”.
U Pati nie ma miękkiej gry
Petit Pati przy wrocławskim placu Kościuszki, który został założony przez damsko-męski tandem – Patrycję Besahę i Tomasza Greniuka – odzwierciedla styl właścicielki. Widać w nim fascynację vintage, rockabilly, anatomią i freak show. Na jednej ze ścian ogromny mural z Miss Paulą, która w akwarium okiełznała krokodyle. Są grafiki Zdzisława Beksińskiego, stary plakat z „Psa andaluzyjskiego” Bunuela. Dużo czaszek, szkieletów i wypchanych zwierząt – tych starych, znalezionych na strychach, którym salon daje drugie życie. W żadnym razie ofiar współczesnego myślistwa, do którego właścicielka ma krytyczny stosunek. Za to organizuje akcję charytatywną „Prawdziwi mężczyźni szanują zwierzęta” – podczas ostatniej udało się wśród klientów barber shopu zebrać 20 tysięcy złotych. Pod szyldem Petit Pati działają we Wrocławiu dwa lokale: przy Kościuszki i Komuny Paryskiej. „Całe życie pracowałam dla kogoś, a chciałam stworzyć własne miejsce, gdzie sama mogłabym być szefową – opowiada Patrycja. – Zawsze kręciło mnie układanie fryzur, no ale mama zarządziła, że mam iść na studia. Wreszcie, tuż przed trzydziestką, pomyślałam, że to dobry czas na zmiany. I zapytałam znajomą fryzjerkę, czy nie nauczyłaby mnie zawodu, a ponieważ szukała kogoś do pomocy w salonie, zgodziła się”.
Patrycja spędzała tam po 16 godzin dziennie, próbując wchłonąć jak najwięcej wiedzy i umiejętności. „Szybko wyfrunęłam z tego gniazda” – wspomina. Na początku było stanowisko wynajęte w innym salonie, wreszcie – własne miejsce. Robiła strzyżenia damskie i męskie, ze specjalizacją w uczesaniach z początku XX wieku, głównie w oparciu o zlecenia z teatrów czy produkcji filmowych. „Szybko jednak doszłam do wniosku, że nie jestem w stanie pracować z kobietami – dodaje Patrycja. – To trudne klientki. Fryzjer dla kobiety to ktoś, kto powinien zmienić jej życie, nie tylko fryzurę, więc oczekiwania już na starcie są wyśrubowane. Tymczasem my możemy jedynie poprawić lub pogorszyć samopoczucie. No i w damskich salonach wszystko musi być tip-top: najnowsze wydania kolorowych magazynów, kilkanaście rodzajów zielonej herbaty itd. Jak usłyszałam któregoś dnia, że szampon jest za zimny, powiedziałam sobie: »dość«”.
Kiedy w 2012 roku otwierała Petit Pati, powrót fryzjerstwa męskiego w nowym stylu był zjawiskiem całkowicie niszowym. Ale nisza szybko zaczęła się powiększać, a grafik pękać w szwach. Brody wróciły do mody, a w mieście nikt nie potrafił się nimi zaopiekować. W ofertach innych salonów strzyżenie męskie ze standardową ceną 30 zł oznaczało zwykle szybką i niestaranną usługę. Salon Patrycji i Tomka ruszył w październiku, początkowo jako damsko-męski, w grudniu zapadła decyzja o pożegnaniu z kobietami, a w styczniu grafik był zapełniony do czerwca. Współczesny barbering to, zdaniem Besahy, nic innego jak powrót do przerwanej tradycji fryzjerstwa męskiego, kiedy osiedlowy zakład był miejscem spotkań, rozmów, wymiany informacji, plotek.
Patrycja pamięta, jak jej dziadek co sobotę zakładał garnitur i szedł do fryzjera, skąd wracał dopiero wieczorem, często mocno wcięty. U fryzjera się paliło, gadało, grało w szachy. Dziś też wielu klientów przychodzi do barbera na pół godziny przed umówioną wizytą, żeby wypić szklaneczkę whisky, kawę czy odpocząć i poprzeglądać męskie gazety. „Dajemy mężczyznom alternatywę – podkreśla Besaha. – Pokazujemy, że czas dla siebie to nie tylko wyjście z kolegami na piwo”. W tym męskim świecie wielu klientów woli barberkę od barbera, stąd może nieczęsta, ale mocna obecność kobiet w tym zawodzie. „Jeśli osiągnęły sukces, to w dużej mierze przez osobowość – mówi Patrycja. – Bo mają charakter, gadane, pięknie czarują. Choć i to trzeba umieć, bo faceci nawet plotkują inaczej: z klientami rozmawia się o życiu kulturalnym, o polityce, o sztuce, o podróżach. Nie ma rozmów o obiedzie i problemach z dziećmi, jak w damskich salonach”. W Petit Pati wśród szesnastu zatrudnionych osób jest jednak tylko jedna kobieta - menedżerka. „Jestem fanką kobiet, uwielbiam je, szanuję, ale ciężko się z nimi współpracuje w takim miejscu – tłumaczy Besaha.
ZOBACZ TEŻ: Wedding plannerka - jak wygląda praca konsultantki ślubnej?
Komentarze