Martyna Wojciechowska: Moja siła płynie z ruchu

„Aktywność i bycie w ruchu niejednokrotnie ratują mnie i trzymają w pionie na różnych, czasem bardzo trudnych etapach mojego Nżycia. Wzmacniając ciało, wzmacniasz też psychikę, wsłuchujesz się w swoje potrzeby, wracasz do siebie na nowo. A przede wszystkim uświadamiasz sobie, że możesz więcej niż myślałaś, że możesz” – mówi Martyna Wojciechowska.

Martyna Wojciechowska fot. Zuza Krajewska

Na sesję zdjęciową Martyna zakłada rękawice bokserskie. „Nie jestem aktywną pięściarką, raczej praktykującą fascynatką” – mówi o dyscyplinie, która ją zachwyciła w minionym roku. „Boks symbolicznie obrazuje jak współczesne kobiety mogą wyrażać siłę, mówić pełnym głosem. Jak stawiać granice i jak dobitnie komunikować, czego chcemy, a czego sobie nie życzymy. Powszechnie uznawany jest za brutalne, pełne przemocy zajęcie, nieprzystające płci żeńskiej. Tymczasem nie ma już rzeczy, które wypada bądź nie wypada robić kobietom. To znak czasu i przemian. Do tego wymaga żelaznej kondycji, koncentracji i myślenia strategicznego. Jest doskonałym ćwiczeniem mentalnym i fizycznym. Dzięki treningom bokserskim poczułam się bliżej swojego ciała i własnych potrzeb” – wyjaśnia Martyna, która zaczęła trenować pod okiem polskiej i ukraińskiej pięściarki Sashy Sidorenko, niepokonanej jak dotąd na zawodowym ringu.

Mocno na nogach

„Dobrze pamiętam swój pierwszy trening bokserski, bo był niezwykle wspierającym doświadczeniem. Najważniejsza lekcja, którą otrzymałam na wstępie, brzmiała: »Zachowaj balans, równowagę i mocno stój na nogach!«. Niczego wtedy nie potrzebowałam bardziej! Sasha mnie poszturchiwała, a ja bujałam się z lewa na prawo, starając się utrzymać w pozycji. Aż w końcu mocno oparłam się na własnych nogach i potraktowałam symbolicznie” – wspomina. Druga podstawowa nauka, która płynie z boksu, to trzymanie gardy, czyli odpowiednie ustawienie przedramion i rękawic, tak by chroniły przed ciosami przeciwnika. „Daje to niezwykłą moc. Wiele kobiet, które przychodzą na pierwszy trening, podnoszą ręce, żeby trzymać gardę, i zaczynają płakać. Kobiety uświadamiają sobie, niejednokrotnie po raz pierwszy w życiu, że jednak mają siłę, żeby obronić siebie i swoje dzieci. Bo każda z nas ją ma, choć nie zawsze o tym pamiętamy. Opowiadają potem o przemocy – werbalnej, ekonomicznej, fizycznej – jakiej doświadczyły, i o tym, jak wiele dał im boks. Jak wzmocnił ich poczucie sprawczości, siły i niezależności. I jak symbolicznie pokazał, że mogą o siebie zawalczyć. Zachwyciła mnie ta idea. Uważam, że boks to dyscyplina, do której warto zachęcać kobiety. To nie tylko fitness w czystej postaci, bo mało jest aktywności, przy których równie szybko można stracić wagę, wyrzeźbić nogi, ręce, ramiona i plecy, ale też trening mentalny i psychiczny”. Fascynacja boksem zaowocowała wyprawą Martyny do Kairu, stolicy Egiptu. W ramach trzynastego, właśnie emitowanego sezonu programu „Kobieta na krańcu świata” wyruszyła tam, żeby spotkać się z Sally Mae Hassona – pięściarką, która wbrew powszechnej niechęci wobec damskiego boksu w patriarchalnych społeczeństwach szkoli w Egipcie dziewczynki z nieuprzy- wilejowanych rodzin i uczy je, jak się bronić.

Umysł płata figle

„Na poszczególnych etapach życia różne dyscypliny sportu były dla mnie ważne: jazda wyścigowa i rajdowa, głębokie nurkowania techniczne, wspinaczka w górach wysokich, narciarstwo i skitury, skoki ze spadochronem” - wylicza Martyna. Gdy jako pierwsza Polka ukończyła w roku 2002 Rajd Dakar, uświadomiła sobie, że rywalizacja typu, kto pierwszy na mecie, ten lepszy, jednak jej nie odpowiada. „Ale podczas Dakaru sporo dowiedziałam się o sobie. To było 17 dni morderczego rajdu przez pustynię, 10 tysięcy kilometrów, podczas których wszystko szło nie tak: awaria samochodu, brak mechaników i części zamiennych, trudny teren i ekstremalne zmęczenie. Mimo to trzeba było jechać dalej, nauczyć się gospodarować energią i nie poddawać się” – wspomina. 

Kiedy trafiła w góry wysokie, zrozumiała, że to jest droga i sposób, w jaki chce hartować ciało i charakter. „W górach nie chodzi mi o to, kto wdrapie się na szczyt szybciej i lepiej, ale o to, że możesz stawać się lepszą formą siebie – przekonać się, na co cię stać i gdzie jest twój limit. Góry nauczyły mnie niesamowitej pokory, cierpliwości, pomogły ostudzić głowę. Wspinając się, masz momenty, w których mówisz sobie, że brakuje ci już siły. I co to oznacza? Że siądziesz w zaspie i zamarzniesz? Żeby przetrwać, nie masz wyjścia: musisz ruszyć z miejsca. To nieustanne przesuwanie granicy możliwości jest jednym z bardziej kształtujących doświadczeń mojego życia” – przekonuje. Jedna z takich sytuacji miała miejsce na Antarktydzie, gdzie Martyna pokonywała masyw Vinsona – szczyt zaliczany do Korony Ziemi, czyli siedmiu najwyższych wierzchołków na siedmiu kontynentach. Temperatura sięgała minus 30 stopni, a przy prędkości wiatru 100/h odczuwalne zimno wahało się między 50 a 70 stopni poniżej zera. „Byłam wykończona, zrezygnowana. Kompletny odpływ energii. Przed atakiem szczytowym nie jadłam, nie chciało mi się nawet topić śniegu, żeby mieć coś do picia. Kiedy wreszcie zdołałam doczłapać się do wierzchołka, uklękłam i zaczęłam płakać. Łzy zamarzały i przyklejały się do policzków. A ja łkałam jeszcze bardziej, bo uświadomiłam sobie, że całkowicie brak mi sił, żeby zejść na dół. I co zrobiłam? Wstałam i mimo ekstremalnego zmęczenia jednak zmobilizowałam się: robiąc krok za krokiem, ostatecznie dotarłam do obozu. I wtedy uświadamiasz sobie, że ludzki umysł płata figle, a nasze limity leżą w zupełnie innym miejscu niż nam się wydaje. Za każdym razem, gdy upadamy, możemy odnaleźć w sobie siły, żeby się podnieść”.

Martyna Wojciechowskafot. Zuza Krajewska

Horyzont możliwości

Do swojego kanału „Dalej” na YouTube zaprasza ludzi, którzy mają odwagę działać, podejmować ryzyko i inspirować innych. „Do rozmów zaprosiłam Elżbietę Dzikowską, Krzysztofa Wielickiego, ale też Rysia Kałaczyńskiego, który przez 25 lat był alkoholikiem, aż pewnego dnia postanowił być trzeźwy i biegać. Zrealizował szalony projekt przebiegnięcia 366 maratonów w 366 dni! Wyobrażasz to sobie? Do dziś ma na swoim koncie blisko 800 ukończonych maratonów. Na kanale goszczę też Różę Kozakowską, którą poznałam, gdy zostałam ambasadorką polskich paraolimpijek. Róża na igrzyskach paraolipijskich w Tokio zdobyła dla Polski dwa medale: złoty za rzut maczugą, który przyniósł jej też tytuł rekordzistki świata, i srebrny za pchnięcie kulą”. Róża przeszła piekło w rodzinie przemocowej. Była okaleczana, bita i upokarzana. Obecnie żyje z zasiłku w wysokości niewiele ponad 700 złotych, porusza się na wózku inwalidzkim. I do niedawna mieszkała w kontenerze, w którym nie było ogrzewania, prądu, bieżącej wody. Jej ciężka choroba postępuje – to neuroborelioza, zapoczątkowana niewinnym ugryzieniem kleszcza. A jednak ona się nie poddaje, walczy! „To sport trzyma ją przy życiu, daje wielką nadzieję. Po zdobyciu medali niestety niewiele w jej rzeczywistości się zmieniło. To jest niewyobrażalne, że osoby, które zdobywają najwyższe odznaczenia sportowe i dają nam przykład wielkiego heroizmu, nie mają zapewnionych podstawowych warunków bytowych. Dlatego Róża została stypendystką fundacji UNAWEZA, organizujemy też dla Róży specjalną zbiórkę. Sposób, w jaki opowiada o swoim trudnym życiu, jej pokora, szlachetność, a jednocześnie siła i determinacja są imponujące. Ta dziewczyna wciąż ambitnie wyznacza sobie cele i dostosowuje je do zmieniających się okoliczności, w tym do pogarszającego się stanu zdrowia. Jest dla mnie prawdziwą inspiracją, podobnie jak wszyscy paraolimpijczycy, którzy również w codziennym życiu przesuwają horyzont swoich możliwości” – przekonuje Martyna.

SPRAWDŹ: Jessica Alba o poznawaniu siebie

Misja

Własny horyzont Martyna przesuwała wiele razy. Jednym z punktów zwrotnych, który doprowadził do tego, że założyła fundację UNAWEZA (w dokładnym tłumaczeniu z języka suahili: „MOŻESZ”) i na całego zaangażowała się w działania społeczne, był wypadek w 2004 roku. „Na moich rękach umarł przyjaciel operator. Ja złamałam kręgosłup. W gorsecie ortopedycznym spędziłam osiem miesięcy i miałam naprawdę dużo czasu na przemyślenia. Doświadczyłam pierwszy raz autentycznej niechęci życia. Bliskość śmierci, poczucie bycia ocaleńcem sprawia, że potrzebujesz nadać swojemu życiu dodatkowy wymiar. Nie wystarcza fakt, że przeżyłaś, próbujesz to uzasadnić. U mnie to przerodziło się w życiową misję, w działania na rzecz innych. Podróżując, w swoich programach przestałam mówić o sobie, zajęłam się ludźmi i ich historiami”. Brak mobilności wzmagał tęsknotę za ruchem. Jeszcze gdy poruszała się na wózku inwalidzkim, powiedziała lekarzowi, że w przyszłym sezonie zamierza kontynuować projekt Korona Ziemi i zdobyć Mount Everest. To absolutnie niemożliwe!” – skomentował doktor. „Nie zdawał sobie sprawy, że to najlepsze słowo, by mnie zmotywować”. Półtora roku później Martyna stała na Dachu Świata.

Kolejna próba

„Moje najbardziej przełomowe projekty powstały na bazie impulsu. Tak! Chcę to zrobić! – myślałam najpierw, a potem dzieliłam się planami z innymi. I nie było już odwrotu. Gdybym zaczęła analizować wszelkie za i przeciw, koszty czy realne możliwości danego przedsięwzięcia, to nie zrealizowałabym wielu projektów. Nie byłoby Korony Ziemi, Dakaru, fundacji UNAWEZA czy trzynastu sezonów programu »Kobieta na krańcu świata«”. Niepowodzenia, wpadki?Długa lista, ale szkoda czasu na nich się skupiać – lepiej koncentrować się na nowych działaniach. „Wykształciłam w sobie umiejętność robienia rzeczy, nawet jeśli wiem, że mogą się nie udać. Rodzice to we mnie zaszczepili. Nigdy nie mówili: »Po co ci to?« albo »A nie mówiłam?!«. Więc podejmowałam się wielu różnych zadań, a że nie wszystkie dało się zrealizować? Trudno. Gdy coś nie wyszło, podejmowałam kolejną próbę. Z resztą, co najgorszego może się stać, jeśli coś nie wyjdzie? Tak naprawdę najbardziej obawiamy się porażki, oceny, opinii innych osób, a nie realnych zagrożeń”.

Martyna Wojciechowskafot. Zuza Krajewska

Źródło radości

W siedzibie fundacji na ścianach wiszą zdjęcia, nagrody i hasła kampanii społecznych realizowanych przez Martynę i jej team. Na jednym z nich napis: I’M ENOUGH. „To również moje hasło. Chcę je sobie stale przypominać. Akceptacja siebie, swojego ciała to niekończący się proces. Temat, którego nie można załatwić raz na zawsze. Dotyczy on zarówno mnie, jak i wszystkich kobiet, które spotykam na swojej drodze”. Obecnie UNAWEZA realizuje projekty zarówno na świecie, jak i w Polsce. Fundacja finansuje budowę domu dla młodych i usamodzielniających się mam pod Warszawą, na Madagaskarze realizuje projekt edukacyjny, w Tanzanii powstał dom dla dzieci z albinizmem. „Nie wyobrażam sobie też życia bez ruchu. Dla mnie sport to najlepsza droga, żeby kanalizować emocje. Aktywność fizyczna jest mi też potrzebna, żeby osiągać kolejne cele. To również świetny sposób spędzania czasu z rodziną”. Martyną z córką Marysią nurkują, wędrują i wspinają się po górach, razem jeżdżą na nartach i organizują wycieczki skiturowe, fascynują się też lotami w tunelu aerodynamicznym. „Tyle że Marysia na poziomie zawodniczym, a ja – tylko na amatorskim. W żadnym sporcie nie jestem mistrzynią świata – przyznaje uczciwie Martyna. – Nie muszę. Pasjonuje mnie wiele form aktywności i wykonuję je na poziomie przynoszącym mi satysfakcję. Dawno odpuściłam perfekcjonizm na rzecz frajdy”. I tego też życzy Czytelniczkom Women’s Health. „Chciałabym, żebyśmy w nowym roku przypomniały sobie, kim tak naprawdę pragniemy być i co chciałybyśmy w życiu robić. I zaczęły to realizować! Na totalnej zajawce i radości” – podkreśla Martyna.

Ciągle w ruchu

Każda z aktywności rozwija inną umiejętność i cechę charakteru.

Boks

Wzmaga pewność siebie, doskonali kondycję i myślenie strategiczne. Martyna boks trenuje pod okiem ukraińskiej mistrzyni pięściarstwa Sashy Sidorenko.

Wspinaczka górska

Uczy pokory, cierpliwości, pomaga ostudzić głowę.

Body art

Wycisza, gruntuje i umacnia kontakt z samym sobą. To połączenie wielu technik, np. jogi, pilatesu, tai chi i treningu funkcjonalnego. Ważną rolę odgrywa oddech i płynne przejścia z jednego ćwiczenia w drugie. Tego wszystkiego uczy Martynę Ola Chudzyńska.

Jazda wyścigowa

Pogłębia koncentrację, skupienie na celu i wytrwałość.

ZOBACZ TEŻ: Martyna Wojciechowska – Naprawdę silny mężczyzna nie boi się silnej kobiety

REKLAMA