Z czym kojarzy nam się maj? No oczywiście, że z zakochaniem. Z miłością, z romantyzmem, tęsknotą, randkami, motylami w brzuchu i pachnącym bzem. Nawet po latach, które upłynęły od tych uniesień, przypominają nam się te uczucia, kiedy tylko nastaje wiosna. Tęsknimy za tym. Ale właściwie to co takiego nam się przytrafiło? Skąd się bierze ta gorączka, to przeświadczenie, że spotkaliśmy wreszcie właściwą osobę, która stanowi naszą drugą połowę i spełnienie naszych marzeń?
ZOBACZ: Ministerstwo samotności – gdy nie ma z kim pogadać
Kiedy poszperamy w literaturze psychologicznej dotyczącej miłości, to odnosimy wrażenie, że zaglądamy za podszewkę rzeczywistości. Wszystko wygląda inaczej i trochę mniej pięknie. Wiele uwagi poświęcono pytaniu: dlaczego właściwie ludzie się zakochują? Głównie dlatego, że racjonalnych naukowców zdumiewał stan, w którym ludzie zdrowi na umyśle nagle zaczynają zachowywać się irracjonalnie. Z ewolucyjnego punktu widzenia można wytłumaczyć to tym, że gdyby nie silna namiętność, która kompletnie wyłącza racjonalne myślenie, ludzkość nie przetrwałaby, bo do wychowania potomstwa potrzeba dwójki silnie związanych ze sobą ludzi, przynajmniej przez kilka lat. Z punktu widzenia teorii psychologicznych romantyczna miłość ma niewiele wspólnego ze spotkaniem naszej drugiej połówki. Wydaje się nawet, że rzeczywiste cechy charakteru obiektu miłości są prawie nieistotne. Miłość pojawia się wtedy, gdy zaistnieje splot czynników psychicznych, społecznych i sprzyjających okoliczności. Przede wszystkim musimy mieć w sobie gotowość do zakochania, a to według badaczy wygląda mniej więcej tak: im bardziej chcemy być w związku, tym niższe poczucie własnej wartości i większe prawdopodobieństwo, że się zakochamy. W drugiej osobie musimy dostrzec też możliwość zaspokojenia swoich potrzeb (co, jak się później dowiemy, może być całkowitą iluzją). Istotne są czynniki społeczne, czyli obiekt uczuć musi być ceniony w naszej grupie społecznej (innymi słowy, w naszej bańce). Jeśli chodzi o cechy obiektu, to niestety koncentrujemy się głównie na tych zewnętrznych (dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet). Romantyczne uniesienia generowane mogą być przez okoliczności. Przebywanie w niezwykłym lub podniecającym środowisku bywa zapalnikiem miłości, nawet jeśli otoczenie jest postrzegane jako niebezpieczne lub straszne.
Amerykańscy psychologowie Donald Dutton i Art Aron stwierdzili, że stan podwyższonego poziomu adrenaliny jest czasami mylony z uczuciem zakochania się w kimś. W swoim słynnym eksperymencie stwierdzili, że więcej mężczyzn zauroczyło się ankieterką, gdy zadawała im pytania w sytuacjach wywołujących lęk (na moście wiszącym nad przepaścią) niż wtedy, gdy rozmawiali z nią na zwykłym moście. Popadnięciu w miło- sny amok szczególnie sprzyja niejasność sytuacji. Chodzi tu np. o atmosferę tajemniczości otaczającą nasz obiekt miłości, niepewność co do tego, co ona myśli lub czuje, czy też wysyłane przez nią sprzeczne komunikaty. To utrzymuje zauroczoną osobę w stanie nieustannego napięcia, które bierze za miłość. Badania neurologów wspierają te odkrycia psychologiczne. Profil neurochemiczny zakochanych osób charakteryzuje się niskim poziomem serotoniny, podobnie jak w zaburzeniach obsesyjnych czy uzależnieniu od substancji. To dlatego zakochani obsesyjnie dążą do zdobycia czy choćby zobaczenia obiektu miłości, bo to wywołuje po prostu eksplozję w obrębie ośrodka nagrody, podobnie jak po zażyciu narkotyku.
Można śmiało powiedzieć, że zarówno na poziomie neurologicznym, jak i psychologicznym dojrzała miłość jest odwrotnością romantycznego zakochania. Karmi się bliskością, szczerością i spokojem. Docenia znaczenie podobieństwa charakterów i wyznawania wspólnych wartości. Dominujące neurohormony podtrzymujące stabilny związek to wazopresyna i oksytocyna, dzięki którym jest nam błogo i miło, ale bez szału i euforii.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: 7 oznak życiowej dojrzałości oraz Ministerstwo samotności: o lękach, które zatruwają życie