Katarzyna Zillmann: Płynę pod prąd

„Czasem trzeba iść pod prąd, być wiernym sobie i grać według swoich zasad. Tak jak w wioślarstwie: niby płyniesz w tył, ale tak naprawdę zmierzasz do celu własnym szlakiem” – mówi Katarzyna Zillmann, medalistka olimpijska i reprezentantka kampanii społecznej „Sport przeciw homofobii”.

Katarzyna Zillmann fot. Kamil Majdański / MPP

Jest 3.50 czasu polskiego, piąty dzień igrzysk olimpijskich w Tokio 2021. Właśnie zaczyna się finał wioślarskiej czwórki podwójnej na dystansie 2000 m. Na starcie stają Polki. Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Katarzyna Zillmann, ubrane w biało-czerwone lajkry z orłem i kolorowe skarpetki. Takie same jak na mistrzostwach świata w 2018 r., gdzie zdobyły złoto. W Tokio miały przypominać im, że są lwicami – dominującymi i walczącymi do końca, ale początek finału nie zapowiada się obiecująco. To piąty dzień igrzysk, a Polska wciąż bez medalu. Widzowie w kraju niecierpliwią się: kiedy w końcu usłyszą Mazurka Dąbrowskiego? Może teraz? Przecież „lwice” w poprzednich sezonach zdobyły już mistrzostwo Europy i świata. Niestety, po kilkuset metrach Polki są dopiero na czwartej pozycji. Im bliżej mety, tym odległość dzieląca je od medalowej trójki powiększa się. Do tego panują złe warunki: duża wilgotność powietrza i niesprzyjająca boczna fala. Jednak w drugiej części wyścigu następuje zmiana.

„Trudno nam było zgrać się na pierwszym kilometrze, ale w końcu poczułyśmy rytm, udało nam się złapać ten nasz flow i byłyśmy nie do zatrzymania. W pewnej chwili usłyszałam krzyk Agnieszki: »Srebro!« i wyprzedziłyśmy Niemki, które dotychczas płynęły na drugiej pozycji, ale nagle stanęły w miejscu, bo złapały raka (błąd techniczny, który hamuje łódź przez wciągnięcie wiosła pod wodę – red.). Do końca zostało jakieś 190 metrów. Nieprzytomne ze zmęczenia i szczęścia wpłynęłyśmy na metę drugie, po Chinkach, które były już poza naszym zasięgiem” – wspomina wyścig Kasia Zillmann. Już na brzegu wzruszone wioślarki prezentują komentatorom srebrny medal. Zwracają się też do widzów: „Dziękujemy wszystkim kibicom, mężom, rodzinom, znajomym, którzy dzisiaj wstali...” – wylicza Maria Sajdak. Po chwili mikrofon przejmuje Katarzyna Zillmann. „I dziewczynom!” – dodaje, ujawniając publicznie swoją orientację. No i się zaczyna...

ZOBACZ: Diane Kruger podnosi poprzeczkę

Zadziorny charakter

„Byłam sportowym dzieckiem od zawsze, uwielbiałam rywalizować! Podwórko, piłka, rower. Zawsze byłam na posterunku, żeby się gdzieś z kimś ścignąć” – mówi Zillmann. Na przystań wioślarską trafiła przez przypadek, w gimnazjum. „Syn mojego starszego brata wiosłował. Któregoś dnia zabrakło dziewczyny do czwórki i spróbowałam. Kiedy mnie zobaczył trener Tomasz Lisewski, nie dał odpuścić i od razu wpuścił na głęboką wodę” – wspomina. Po 10 dniach treningów wystartowała na mistrzostwach Polski młodzików. „Nie do końca wiedziałam, co robić, ale zdobyłyśmy brązowy medal. Przez pierwsze lata bimbałam, ze szkołą byłam na bakier, przeżywałam nastoletni bunt i miałam problem z systematycznością. Różnie mogło się to skończyć. Więc trener jeździł za mną po Toruniu i szukał, żebym przyszła na trening. Ale później, na przystani wioślarskiej, mnie ułożyli, tak że zaczęłam schematycznie do sprawy podchodzić: po prostu stawiać się na treningi, chodzić do szkoły. Dziś mogę powiedzieć, że sport mnie uratował” – opowiada. I dodaje, że od początku miała zadziorny charakter.

W 2017 roku, w czasie jednego z treningów na Wiśle w Toruniu, usłyszała krzyk człowieka, który skoczył z mostu do rzeki. 21-latek chciał się zabić. Podpłynęła do barki, przy której znajdował się mężczyzna, i pchnęła ku niemu swoją łódź. Rzuciła też koło ratunkowe, które dostała od człowieka próbującego płynąć wpław na ratunek samobójcy. Niestety, prąd poniósł jej łódź wprost pod barkę. Przemarzniętą trójkę wyłowiła policja wodna. Desperat był już na skraju hipotermii. „Nie zrobiłam nic wielkiego, to był zwykły ludzki odruch” – komentowała tę sytuację, ale lokalna prasa i tak okrzyknęła ją bohaterką. Gdy po latach doszły mistrzowskie medale, a ostatnio udział w kampaniach społecznych i spotach topowych marek, dla wielu stała się wzorem do naśladowania.

Czy są jakieś skazy na tym wizerunku? „Jestem perfekcjonistką. Mam zadziorny charakter. Czy to, że jestem kochliwa, też się wlicza? – śmieje się. – Oprócz tego nie lubię czekolady. I pływania” – wylicza. Ale wady te blakną przy jej fizycznych i mentalnych predyspozycjach do uprawiania sportu. „Wioślarstwo to dyscyplina nie dla miękkich klusek. Musisz mieć w sobie trochę zadziora i złości, by je trenować” – tłumaczy zawodniczka z Torunia. „To niezwykle wymagająca konkurencja, ale ma też zalety” – dodaje. Angażuje różnorodne umiejętności. W zimie, gdy kadra wyjeżdża w góry i skupia się na długich tlenowych treningach, wioślarki nakładają biegówki i zmieniają się w narciarki. Gdy trzeba popracować nad kondycją, stają się biegającymi lekkoatletkami albo kolarkami. Intensywnie ćwiczą też na basenie. „Poza tym ten sport uczy życia. Poznajesz wiele osób, pracujesz w różnych zespołach i musisz się w tym odnaleźć: iść na kompromisy, negocjować, walczyć o siebie. To jak staż w korporacji. Masz szefa, czyli trenera, i współpracowników. Do tego poznajesz ludzi z całego świata” – wyjaśnia. Co jeszcze lubi w wioślarstwie? „Mówiąc szczerze, najbardziej to, że mogę kopać innymi tyłki, przepraszam – tzn. wygrywać. No co? Rywalizacja jest podstawą sportu” – śmieje się.

Ostro albo wcale

Oczywiście z dziewczynami z osady trzyma sztamę – w końcu przebywają razem 300 dni w roku. Każda z nich to inny, silny charakter. „Jako zespół uzupełniamy się, musimy mieć do siebie szacunek. Gdy powie się o słowo za dużo, trzeba ponieść konsekwencje, umieć przeprosić. Musimy też liczyć na siebie i sobie ufać, że każda wykonuje swoją robotę, nawet gdy reszta tego nie widzi”– tłumaczy. W łódce każda z nich pełni inne zadanie. Zillmann jest szlakową, czyli rodzajem kapitana na statku: siedzi na rufie, narzuca tempo reszcie, gdy trzeba, wydaje komendy. „Nadaję osadzie rytm. Jest albo ostro, albo wcale” – stwierdza. Dwie środkowe zawodniczki z Tokio – Sajdak i Wieliczko – patrząc na jej ruchy, nadają łódce pęd. Siedząca na dziobie Kobus-Zawojska widzi najwięcej i koryguje kierunek. „Bo w wioślarstwie siedzisz przeciwnie do kierunku ruchu, czyli można powiedzieć, że płyniesz do tyłu” – wyjaśnia Kasia.

SPRAWDŹ: Martyna Wojciechowska – Moja siła płynie z ruchu

 

Walczysz głową

Obecnie wraz z pozostałymi zawodniczkami pracuje nad budowaniem podstaw pod nadchodzący sezon. „Treningi w zimie bywają żmudne, mordercze i po prostu nudne. Musisz je sobie poukładać w głowie, odnaleźć pokłady motywacji, żeby się na taki trening ruszyć – mówi szczerze. – Chcesz usłyszeć koszmar – proszę. Jest zimno, wcześnie, a ty musisz włożyć buty i biegać po Tatrach przez 5 godzin. Ewentualnie, gdy nie ma śniegu, jedziesz 100 km na rowerze bądź robisz mini- triathlon: 40 minut na ergometrze, 40 na rowerze i 40 pływania. To przed południem, bo po obiedzie przecież też jest trening”. W sezonie wcale nie jest łatwiej. Treningi są krótkie i intensywne. „Czasami doprowadzamy do takich stanów, gdzie nie kontrolujemy już za bardzo ruchów. Włącza się tzw. pamięć mięśniowa, którą tylko poganiasz i odcinasz wszystkie inne sygnały mówiące ci, że masz natychmiast przestać, bo nie wytrzymasz bólu. Ale jeśli przetrwasz, przeczekasz ten głos w głowie, który twierdzi, że nie wytrzymasz, to już jesteś w domu i wygrywasz” – wyjaśnia.

O sukcesie decydują niuanse. A tak naprawdę automatyzm, który zdobywa się podczas godzin treningów. „Na przykład to, że jesteś już maksymalnie zmęczona, ale nadal dobrze technicznie zabierasz wodę i pomaga ci to wyjść pół sekundy przed kogoś. A właśnie te pół sekundy gwarantuje ci medal albo ci go zabiera. Więc nie można odpusz- czać do końca. Tak jak w grze komputerowej: stale musisz chcieć wskoczyć na wyższy level, inaczej wyścig przegrasz już w głowie”.

Głos i działanie

Tego, że bliżej jej do dziewczyn, nigdy nie kryła, choć publicznie nie komentowała. „Aż wreszcie poczułam, że czas zabrać głos i podjąć działanie” – mówi. W 2019 roku wzięła udział w akcji „Sport przeciw homofobii” i wraz z innymi sportowcami, m.in. z byłym piłkarzem Radosławem Majdanem, himalaistą Adamem Bieleckim czy szablistką i mistrzynią Polski Martą Pudą zaprezentowała się w social mediach w koszulce z hasłem akcji. Obok zdjęcia na swoim Instagramie napisała: „Niezbędna jest powszechna, rzetelna wiedza i odczarowanie wyimaginowanego wroga. Pokażmy, że nie ma powodów do obaw przed nieznanym, a ludzi można podzielić tylko na tych dobrych lub złych, a rasa, orientacja czy wyznanie nie mają tutaj nic do rzeczy”. W odpowiedzi dostała wiele wiadomości od osób, które pisały, że jej post im pomógł. Jeszcze więcej wiadomości przyszło do niej, gdy po igrzyskach na antenie telewizyjnej publicznie pozdrowiła Julię, swoją partnerkę, a wiele mediów uchwyciło to jako temat przewodni sukcesu wioślarek w Tokio. „Po prostu powiedzia- łam, co myślę, nie spodziewałam się takiej afery. To irytujące, że po wieloletniej pracy zdobywamy z dziewczynami i trenerem dla Polski wyczekiwany medal olimpijski, a ludzie zamiast skupić się na naszym wspólnym sukcesie, komentują moją orientację. Zadziwiające jest to, że w obecnych czasach w ogóle ten temat jest wciąż kontrowersyjny. To tak jakby wyrzucać ludziom, którzy są leworęczni, że są leworęczni. Albo rudowłosym mówić, że są gorsi. A tych, co mają dwa różne kolory oczu, nazywać dziwakami czy wyrzutkami. Czas zrozumieć, że świat polega na różnorodności. Każdy na swój sposób jest inny i nie ma co z tym walczyć” – wyjaśnia Zillmann, której w 2021 roku przyznano tytuł ambasadorki osób LGBT. „Takie osoby, jak ja, żyją w Polsce, czy komuś się to podoba, czy nie, i widać normalizacja ich widoczności w strefie publicznej wciąż jest potrzebna. Tak naprawdę to nie rozumiem, po co robić wielkie halo, że ktoś kocha taką płeć, a nie inną. Miłość to miłość” – dodaje. To jedno z haseł PUMY, która doceniła w szlakowej biało-czerwonych wolę walki, zuchwałość, wierność własnym przekonaniom i zaproponowała jej udział w kampanii reklamowej. „Nie wszystko w życiu jest oczywiste... Dobre wychowanie to nie siedzenie cicho. Normalność to nie bycie jak reszta. Bycie dziewczyną to nie tylko kochanie chłopaka. Zwycięstwo to nie tylko złoto, nie tylko medale. Gdy płynę do tyłu, nie cofam się, lecz płynę do celu” – mówi Kasia w wideo dla PUMY.

Codzienna walka

W innej kampanii promującej różnorodność, odwagę i niezależność kobiet, realizowanej przez markę biżuterii, Zillmann bierze udział ze swoją dziewczyną Julią Walczak. Niestety, spot nie trafia do telewizji publicznej, gdyż, jak wynika z nieoficjalnych źródeł, widok całujących się dziewczyn, a także inne ujęcia – karmiąca piersią atrakcyjna matka czy kobieta po mastektomii odsłaniająca dekolt – jest nie do zaakceptowania i może naruszać wrażliwość odbiorców. Czy Kasia się tym przejmuje? Nie, po prostu robi swoje. Mimo sukcesów, nie zamierza stać w miejscu. „Kiedyś myślałam, że gdy ktoś już ma medal olimpijski albo bierze udział w reklamach znanych marek, to już jest z górki. W końcu trafiasz na sam szczyt. Ale gdy po igrzyskach wróciłam na trening, od razu zeszłam na ziemię. Możesz być mistrzem świata albo gwiazdą kampanii społecznych, ale na treningu jest ta sama codzienna walka samego z sobą. Równie intensywna i bolesna, co wcześniej. Jeśli nie chcesz osiąść na laurach, a ja nie chcę, musisz od razu brać się do ostrej roboty” – podkreśla Kasia Zillmann.

ZOBACZ TEŻ: Joanna Jędrzejczyk: Mój nowy szczyt

REKLAMA