Jest 3.50 czasu polskiego, piąty dzień igrzysk olimpijskich w Tokio 2021. Właśnie zaczyna się finał wioślarskiej czwórki podwójnej na dystansie 2000 m. Na starcie stają Polki. Agnieszka Kobus-Zawojska, Marta Wieliczko, Maria Sajdak i Katarzyna Zillmann, ubrane w biało-czerwone lajkry z orłem i kolorowe skarpetki. Takie same jak na mistrzostwach świata w 2018 r., gdzie zdobyły złoto. W Tokio miały przypominać im, że są lwicami – dominującymi i walczącymi do końca, ale początek finału nie zapowiada się obiecująco. To piąty dzień igrzysk, a Polska wciąż bez medalu. Widzowie w kraju niecierpliwią się: kiedy w końcu usłyszą Mazurka Dąbrowskiego? Może teraz? Przecież „lwice” w poprzednich sezonach zdobyły już mistrzostwo Europy i świata. Niestety, po kilkuset metrach Polki są dopiero na czwartej pozycji. Im bliżej mety, tym odległość dzieląca je od medalowej trójki powiększa się. Do tego panują złe warunki: duża wilgotność powietrza i niesprzyjająca boczna fala. Jednak w drugiej części wyścigu następuje zmiana.
„Trudno nam było zgrać się na pierwszym kilometrze, ale w końcu poczułyśmy rytm, udało nam się złapać ten nasz flow i byłyśmy nie do zatrzymania. W pewnej chwili usłyszałam krzyk Agnieszki: »Srebro!« i wyprzedziłyśmy Niemki, które dotychczas płynęły na drugiej pozycji, ale nagle stanęły w miejscu, bo złapały raka (błąd techniczny, który hamuje łódź przez wciągnięcie wiosła pod wodę – red.). Do końca zostało jakieś 190 metrów. Nieprzytomne ze zmęczenia i szczęścia wpłynęłyśmy na metę drugie, po Chinkach, które były już poza naszym zasięgiem” – wspomina wyścig Kasia Zillmann. Już na brzegu wzruszone wioślarki prezentują komentatorom srebrny medal. Zwracają się też do widzów: „Dziękujemy wszystkim kibicom, mężom, rodzinom, znajomym, którzy dzisiaj wstali...” – wylicza Maria Sajdak. Po chwili mikrofon przejmuje Katarzyna Zillmann. „I dziewczynom!” – dodaje, ujawniając publicznie swoją orientację. No i się zaczyna...
ZOBACZ: Diane Kruger podnosi poprzeczkę
Zadziorny charakter
„Byłam sportowym dzieckiem od zawsze, uwielbiałam rywalizować! Podwórko, piłka, rower. Zawsze byłam na posterunku, żeby się gdzieś z kimś ścignąć” – mówi Zillmann. Na przystań wioślarską trafiła przez przypadek, w gimnazjum. „Syn mojego starszego brata wiosłował. Któregoś dnia zabrakło dziewczyny do czwórki i spróbowałam. Kiedy mnie zobaczył trener Tomasz Lisewski, nie dał odpuścić i od razu wpuścił na głęboką wodę” – wspomina. Po 10 dniach treningów wystartowała na mistrzostwach Polski młodzików. „Nie do końca wiedziałam, co robić, ale zdobyłyśmy brązowy medal. Przez pierwsze lata bimbałam, ze szkołą byłam na bakier, przeżywałam nastoletni bunt i miałam problem z systematycznością. Różnie mogło się to skończyć. Więc trener jeździł za mną po Toruniu i szukał, żebym przyszła na trening. Ale później, na przystani wioślarskiej, mnie ułożyli, tak że zaczęłam schematycznie do sprawy podchodzić: po prostu stawiać się na treningi, chodzić do szkoły. Dziś mogę powiedzieć, że sport mnie uratował” – opowiada. I dodaje, że od początku miała zadziorny charakter.
W 2017 roku, w czasie jednego z treningów na Wiśle w Toruniu, usłyszała krzyk człowieka, który skoczył z mostu do rzeki. 21-latek chciał się zabić. Podpłynęła do barki, przy której znajdował się mężczyzna, i pchnęła ku niemu swoją łódź. Rzuciła też koło ratunkowe, które dostała od człowieka próbującego płynąć wpław na ratunek samobójcy. Niestety, prąd poniósł jej łódź wprost pod barkę. Przemarzniętą trójkę wyłowiła policja wodna. Desperat był już na skraju hipotermii. „Nie zrobiłam nic wielkiego, to był zwykły ludzki odruch” – komentowała tę sytuację, ale lokalna prasa i tak okrzyknęła ją bohaterką. Gdy po latach doszły mistrzowskie medale, a ostatnio udział w kampaniach społecznych i spotach topowych marek, dla wielu stała się wzorem do naśladowania.
Czy są jakieś skazy na tym wizerunku? „Jestem perfekcjonistką. Mam zadziorny charakter. Czy to, że jestem kochliwa, też się wlicza? – śmieje się. – Oprócz tego nie lubię czekolady. I pływania” – wylicza. Ale wady te blakną przy jej fizycznych i mentalnych predyspozycjach do uprawiania sportu. „Wioślarstwo to dyscyplina nie dla miękkich klusek. Musisz mieć w sobie trochę zadziora i złości, by je trenować” – tłumaczy zawodniczka z Torunia. „To niezwykle wymagająca konkurencja, ale ma też zalety” – dodaje. Angażuje różnorodne umiejętności. W zimie, gdy kadra wyjeżdża w góry i skupia się na długich tlenowych treningach, wioślarki nakładają biegówki i zmieniają się w narciarki. Gdy trzeba popracować nad kondycją, stają się biegającymi lekkoatletkami albo kolarkami. Intensywnie ćwiczą też na basenie. „Poza tym ten sport uczy życia. Poznajesz wiele osób, pracujesz w różnych zespołach i musisz się w tym odnaleźć: iść na kompromisy, negocjować, walczyć o siebie. To jak staż w korporacji. Masz szefa, czyli trenera, i współpracowników. Do tego poznajesz ludzi z całego świata” – wyjaśnia. Co jeszcze lubi w wioślarstwie? „Mówiąc szczerze, najbardziej to, że mogę kopać innymi tyłki, przepraszam – tzn. wygrywać. No co? Rywalizacja jest podstawą sportu” – śmieje się.
Ostro albo wcale
Oczywiście z dziewczynami z osady trzyma sztamę – w końcu przebywają razem 300 dni w roku. Każda z nich to inny, silny charakter. „Jako zespół uzupełniamy się, musimy mieć do siebie szacunek. Gdy powie się o słowo za dużo, trzeba ponieść konsekwencje, umieć przeprosić. Musimy też liczyć na siebie i sobie ufać, że każda wykonuje swoją robotę, nawet gdy reszta tego nie widzi”– tłumaczy. W łódce każda z nich pełni inne zadanie. Zillmann jest szlakową, czyli rodzajem kapitana na statku: siedzi na rufie, narzuca tempo reszcie, gdy trzeba, wydaje komendy. „Nadaję osadzie rytm. Jest albo ostro, albo wcale” – stwierdza. Dwie środkowe zawodniczki z Tokio – Sajdak i Wieliczko – patrząc na jej ruchy, nadają łódce pęd. Siedząca na dziobie Kobus-Zawojska widzi najwięcej i koryguje kierunek. „Bo w wioślarstwie siedzisz przeciwnie do kierunku ruchu, czyli można powiedzieć, że płyniesz do tyłu” – wyjaśnia Kasia.