Moja mama ma 84 lata i prawie nie chodzi. Całe dnie przesiaduje w fotelu przed telewizorem i de- nerwuje się, że „tak niewyraźnie mówią”. Coraz gorzej słyszy, ale udaje sama przed sobą, że to wina dźwięku w telewizorze. Mieszka w ładnym, nowym, wygodnym mieszkaniu, dokąd przeniosła się po sprzedaniu starego domu. Mieszkanie w tym domu, z daleka od nas, stało się już zbyt trudne, ale ona wciąż ma do nas pretensje, że „ściągnęliśmy ją” tutaj, a tam przecież miała dom, ogród i wspaniałe życie. Jej tutejsze mieszkanie jest trochę dziwaczną mieszanką starych i nowych rzeczy – tych funkcjonalnych, kupionych przez nas, i tych przywiezionych z tamtego domu i tamtego życia. W szafach wciąż wisi mnóstwo ładnych ubrań, których nigdy już nie włoży. W szufladach leży bezczynnie jej starannie dobrana kolekcja oryginalnych ozdób, kosmetyki, perfumy. Na półkach książki, których już nie może czytać. Bo moja mama jeszcze do niedawna była elegancką, zadbaną, ciekawą świata kobietą. Podróżowała, chodziła do teatru, na koncerty. I oczywiście intensywnie pracowała zawodowo. Mówię „do niedawna”, bo tak się mamie wydaje. Tę starość i niedołężność uważa chyba za chorobę, która przecież minie. Czasem mówi dziwne rzeczy, zadaje mi po kilka razy to samo pytanie, a ja nie wiem, czy żartuje, czy to chwilowa mgła mózgowa, czy może początek kolejnego etapu.
Tak niewiele dzieje się w jej życiu; oprócz telewizji, jestem jej jedyną rozrywką, ale nie mogę jej namówić na to, żebyśmy gdzieś wyszły czy pojechały na wycieczkę. Nie lubi się pokazy- wać w takim stanie. Poczeka, aż jej się poprawi. Ale prawda jest taka, że się nie poprawi. Przeciwnie: będzie coraz gorzej i gorzej. Mam tego świadomość i czuję się w tym bardzo samotna. To bolesna konfrontacja z odchodzeniem i śmiercią. Przypomnienie, że choćbyś się starał, zdrowo i aktywnie żył, kochał, dbał o przyjaźnie, to i tak w pewnym momencie musisz się z tym wszystkim pożegnać. Bezpowrotnie odchodzi piękno ciała, wspomnienia, sprawność, duma, błyskotliwa inteligencja i dowcip. A ja muszę bliskiej osobie towarzyszyć w tym dzień po dniu.
Miliony kobiet w Polsce znajdują się w podobnej sytuacji albo znajdą się w niej za jakiś czas. Wszechobecny charakter tej odpowiedzialności jest niepokojący, gdy weźmie się pod uwagę, że wiąże się to z dużym obciążeniem psychicznym i fizycznym. Dlaczego fizycznym? A próbowałyście kiedyś podnieść z podłogi przelewającą się przez ręce starszą panią, która przewróciła się w drodze do łazienki? Mój kręgosłup do dzisiaj to pamięta. Skutki psychologiczne też nie są bez znaczenia. Raport z Centrum Klinicznego NIH w USA powiązał psychologiczne skutki opieki nad członkiem rodziny z podwyższonym ryzykiem depresji, zaburzeń nerwicowych, a także znacznym obniżeniem odporności. Jak mówi profesor Richard Schulz, specjalista gerontolog na uniwersytecie w Pittsburghu, zajmujący się wpływem chorób wieku późnego na pacjentów i ich rodziny: „Opieka ma wszystkie cechy doświadczania przewlekłego stresu – do tego stopnia, że naukowcy wykorzystują ją jako model do badania jej wpływu na zdrowie. Produkuje długotrwałe napięcie fizyczne i psychiczne, któremu towarzyszy wysoki poziom nieprzewidywalności i braku kontroli”. Podczas gdy medycy, personel domów opieki i inni, których zawodowe życie jest skupione wokół zajmowania się chorymi i niepełnosprawnymi, podjęli świadomą decyzję o takiej drodze życiowej – nas nikt o zdanie nie pytał. Kobiety, których dotyczy ten problem, często wkraczają w tzw. średni wiek, intensywnie pracują zawodowo, wykonują mnóstwo domowych zadań, a jednocześnie ich ciała przechodzą najbardziej dramatyczną zmianę od czasu dojrzewania (premenopauza). W tym właśnie czasie spada na nie dodatkowe zadanie: opieka nad starszym rodzicem. Ja chcę zajmować się mamą, ale jednocześnie nie mogę zaniedbywać własnego życia.
Depresja opiekuna
Kiedy stan zdrowia mojej mamy po osiemdziesiątce się pogorszył, siłą rzeczy zaczęłam jej poświęcać więcej czasu. To oczywiście nie były tylko wizyty u niej, ale cała logistyka. Wożenie mamy do lekarza, na zabiegi, pilnowanie, czy regularnie przyjmuje leki, czy bada cukier i ciśnienie, robienie zakupów, ogarnianie nowej strategii życia pochłaniało mnóstwo czasu. Zanim to sobie jakoś poukładałam, uświadomiłam sobie, że nawet wtedy gdy miałam małe dziecko, nie byłam aż tak zajęta. Potem przyszedł rok 2020, pandemia i siłą rzeczy odpadły wszystkie elementy dodatkowego wsparcia, czyli wizyty krewnych, znajomych, pani fizjoterapeutki czy pani do sprzątania. Zostałam sama. Ciężar opieki spoczął na moich barkach dokładnie w momencie, gdy wirus również spustoszył moje życie towarzyskie i rozrywkowe. Nie najlepiej to zniosłam, szczerze mówiąc. Zaczęły mnie dopadać refleksje o tym, jak sama będę przez to przechodzić, jak zniosę taki stan uzależnienia od innych, a może zostanę całkiem sama. Kiedy zaczęłam przyłapywać się na zdziwieniu, że mojej mamie jakoś chce się żyć mimo tylu chorób i niedołężności, a mnie się ostatnio wcale nie chce, to zadzwonił mi w głowie czerwony alarm. Hej, wpadasz w depresję, dziewczyno! I chociaż nie uważam, że każdy smutek powinien być natychmiast klajstrowany lekami, przecież czasem dobrze jest zastanowić się poważnie nad życiem, to w tym przypadku leki antydepresyjne pomogły mi odzyskać jako taką równowagę i siły.
Starsza pani znika
Moja koleżanka Magda ma gorzej. Jej mama ma demencję i obecnie nie można jej spuścić z oka. Zaczęło się to wszystko kilka lat temu, po śmierci ojca Magdy. Jej mama, osoba 76-letnia – dotąd zdrowa, aktywna i poukładana – zaczęła gubić różne rzeczy. A potem zapominać, po co właściwie poszła do sklepu. Oczywiście na początku było mnóstwo śmiechu, bo jej mama przerabiała te historie na bardzo zabawne anegdoty. Magda od czasu swojego rozwodu była bardzo zżyta ze swoją mamą, traktowała ją jak najlepszą przyjaciółkę i zazdrościłam im tej więzi. Bardzo długo obydwie wypierały ten smutny fakt, że z mózgiem mamy dzieje się coś złego. Ale kiedy mama o mało nie podpaliła mieszkania, bo zapomniała, że zostawiła zupę na gazie, to Magda zaczęła się martwić. Początkowo odwiedzały wszystkich możliwych specjalistów, neurologów czy gerontologów, aby dostać rzetelną diagnozę. Magda nie godziła się na to, że na tę chorobę nie ma lekarstwa – jej mama przyjmowała wszystkie możliwe leki oraz suplementy na poprawę pracy mózgu, jakie tylko można było dostać. Poza tym córka pilnowała, aby mama nieustannie ćwiczyła umysł, rozwiązując różne testy, zagadki czy krzyżówki. Nie muszę dodawać, że było to bardzo czasochłonne. Ale później przyszedł czas, kiedy zaczęło być ciężko. Mama wychodziła z domu i nie umiała wrócić. Spotkanym ludziom mówiła, że idzie na stację po Romka, bo wraca z wojska (Romek był jej mężem, a w wojsku był 45 lat temu). Przyprowadzali ją do domu sąsiedzi albo policja. Od czasu do czasu traktowała Magdę jak obcą osobę albo nazywała ją imieniem swojej zmarłej siostry. Upierała się jak dziecko, że sama będzie gotować i sprzątać, mimo że te zajęcia już ją przerastały. Często się złościła i oskarżała Magdę o niestworzone rzeczy. Kiedyś miały jechać razem na wycieczkę i starsza pani nie chciała wejść do samochodu. Uciekała i zaczepiała przechodniów, prosząc ich o ratunek, bo ta obca kobieta (Magda) chce ją porwać. Magda musiała co chwila urywać się z pracy, ze spotkań z klientami, bo ktoś właśnie dzwonił, że np. starsza pani chodzi po osiedlu w koszuli nocnej. Ale w sumie nie to było najgorsze. Magdę przerażało to, że jej mama staje się powoli obcą osobą. Gdzie się podziały wspólne wspomnienia z wakacji? Kto Magdzie opowie po raz tysięczny, że jak się urodziła, to miała takiego śmiesznego irokeza na główce, a zasypiała tylko przy włączonej pralce? Wraz z mamy pamięcią odchodził bezpowrotnie kawał życia Magdy.
ZOBACZ: Chodzenie – najbardziej niedoceniana forma aktywności