Ojczyzną filmoterapii są Stany Zjednoczone – to tam po raz pierwszy testowano tę metodę, podejmując próby leczenia filmem zmagających się z depresją żołnierzy wracających z frontu. Sam termin pojawił się jednak dopiero w latach 90. XX wieku i dziś oznacza stosowane pomocniczo w psychoterapii działania, polegające na oglądaniu przez pacjenta wskazanych przez terapeutę tytułów i dyskusji o nich.
W amerykańskich księgarniach znajdziemy mnóstwo poradników, podpowiadających, jak z pomocą konkretnych filmów poradzić sobie z rozmaitymi zaburzeniami. Jednak badacze są sceptyczni wobec takich metod. Małgorzata Kozubek, wykładowczyni Uniwersytetu Wrocławskiego, filmoznawczyni i autorka opracowania „Filmoterapia. Teoria i praktyka”, jest daleka od hurraoptymizmu, jeśli chodzi o tę dziedzinę.
„Nie można filmu »przepisać« w ciemno, nie znając pacjenta i jego potrzeb. Nie ma uniwersalnych filmowych leków na konkretne schorzenia” - zaznacza. Dodaje też, że oglądanie starannie wybranych filmów przy mądrym, ostrożnym podejściu psychoterapeuty może ułatwiać proces leczenia.
ZOBACZ TEŻ: Google świętuje 25-lecie Przyjaciół
Nie ma jednak wciąż miarodajnych badań na temat skuteczności filmoterapii, nie brakuje natomiast samozwańczych filmoterapeutów.
„Tu powinna obowiązywać ta sama zasada, co przy każdym innym zdrowotnym kryzysie: po pierwsze, nie szkodzić. I korzystać z pomocy specjalistów. W sytuacji gdy odczuwamy przeciągający się stan melancholii, żaden film nam nie pomoże, i powinniśmy zgłosić się do profesjonalisty” – mówi Małgorzata Kozubek.
Co innego, jeśli chodzi o poprawę samopoczucia w sytuacji, kiedy jesteśmy psychicznie zdrowi.
„Każdy z nas odczuwa rozmaite reaktywne smutki, miewamy problemy tożsamościowe – tłumaczy Kozubek. – W takich sytuacjach film może być odskocznią. Efekt, jaki daje, jest niestety krótkotrwały, ale to czasem wystarczy, żebyśmy nabrali energii do działania. Funkcja poprawy humoru jest niejako wpisana w istotę kina: filmowe gatunki wymyślono właśnie po to, żeby wywołać u widza konkretną reakcję. Musimy jednak odróżnić, jakie tytuły dają nam szansę na ucieczkę od problemów, a które pozwalają się z nimi zmierzyć. Zazwyczaj intuicja wystarczy do tego, żeby wybierać tytuły, które nam pomagają".
Na brak siły przebicia
Kiedy pan Bóg rozdawał wiarę w siebie i własne możliwości, stałaś akurat w innej kolejce? Nie ma zmiłuj – musisz nad sobą popracować. Oto kilka przykładów silnych kobiet, które mogą stać się dla Ciebie inspiracją. Anne Shirley z netfliksowego serialu „Ania, nie Anna” tylko w niewielkim stopniu przypomina rudowłosą dziewczynkę z głową w chmurach z powieści Lucy Maud Montgomery. O wiele odważniejsza, bardziej uparta i nieznosząca kompromisów – w idyllicznej scenerii Wyspy Księcia Edwarda jest jak kosmitka, która przybyła z odległej w czasie galaktyki, gdzie o prawa kobiet nie trzeba już walczyć, bo są oczywistością. „Erin Brockovich" (Julia Roberts) miała w życiu pod górkę dużo bardziej niż Ty: rozwódka z trójką dzieci, brakami w wykształceniu i niewyparzonym językiem. A jednak poszła na solo przeciwko wielkiemu koncernowi. I wygrała! Albo bohaterki „Ukrytych działań” – są kobietami, w dodatku są czarne. A mamy przełom lat 50. i 60., kiedy uprzedzenia dotyczące płci i rasy mają się wciąż świetnie. A one wprawdzie pracują w NASA, gdzie niby najbardziej liczy się to, co masz w głowie, ale muszą pokonywać kilometr do toalety dla czarnych i nie mogą napić się kawy z tego samego ekspresu, co biali koledzy z pracy. A jednak to właśnie one pomogły wysłać w kosmos pierwszego Amerykanina.
Komentarze