„Po jaką cholerę nam 10 kilo ryżu, zwariowałeś?! Sam to będziesz jadł, beze mnie!”
Michał Gołębiewicz, redaktor działu Dieta MH:
Myśliwy po polowaniu przyciąga do jaskini mamuta, a tu, zamiast wdzięczności, afera. Ale za to codziennie słyszy: „Wszystko na mojej głowie, wszystko na mojej głowie”. To może by się w końcu zdecydować, hę? Może faktycznie trochę z ilością człowieka poniosło, ale raz: było taniej; dwa: ryż jest zdrowy; trzy: będziemy mieli zapas i cztery: o co kaman? To jest powód do awantury?
Moja rada
Zgoda, daliśmy się wciągnąć w spiralę panicznych zakupów, bo w pandemii wszyscy robią zapasy, ale co z tego? W innych czasach byłby to temat rodzinnych anegdot i tak powinno pozostać – bez scen i kłótni. A nadwyżkę ryżowego dobrostanu możemy rozdzielić między kumpli – koneserów ryżu z piersią kurczaka. Ucieszą się.
„Nie przesadzasz trochę z tą pandemią? Nie dajmy się zwariować!"
Piotr Makowski, redaktor naczelny MH:
To nie ja przesadzam, tylko pandemia przesadza. Z naszym, zresztą, niemałym udziałem, bo jeden z drugim nie potrafią zrozumieć, że zamiast maseczki pod brodą równie dobrze mogliby ją sobie założyć na łokieć – skutek byłby taki sam. Nie chodzi o to, by panikować, ale by zachować minimalną odpowiedzialność za siebie i bliskich, a swoje wolnościowe przekonania zachować na inne okazje. Tym bardziej że brak maseczek i gromadzenie się nie ma z wolnością nic wspólnego. Bardziej z głupotą i beztroską.
Moja rada
To normalne, że w związku akcenty różnie się rozkładają, że jedna strona przywiązuje do czegoś większą wagę, druga mniejszą. I niech tak zostanie. A ponieważ nie ocieram się jeszcze o natręctwo i nie zamierzam zmieniać imienia naszego psa na Astrazeneka, mogę sobie pozwolić na zalecany pedantyzm: zmiana maseczki co pół godziny, dystans i mycie rąk. Komu to może przeszkadzać?
„Patrzeć, Jak Ty, Człowieku, Parzysz Tę Herbatę?! Zostaw, Ja To Zrobię. Bosz...”
Michał Rosiak, redaktor działu Fitness MH:
Mam znajomego, którego żona bez przerwy strofuje: „Wyprostuj się”, „Nie garb się” i tenże zwierzył mi się przy piwie, że przed ślubem jego (faktycznie nieco zaokrąglone) plecy były przez późniejszą żonę pieszczotliwie nazywane w sypialni „Łukiem Amora”. Tak mi się bez związku przypomniało, ale jednak od łuku do garba, przyznacie, rozpiętość jest spora. Otóż ja parzę herbatę od lat w ten sam sposób: wyparzam imbryk wrzątkiem, czekam, aż woda nieco ostygnie, wsypuję do sitka liście, zalewam, przykrywam i czekam kilka minut, aż herbata naciągnie. Koniec. Żadnych eksperymentów, żadnej filozofii. I dotychczas wszystko było OK. Co się mogło stać?
Moja rada
Może od zawsze była dla niej za słaba lub za mocna, ale nie chciało się jej kruszyć kopii? Może. A może pandemia działa jak alkohol i człowiek wyrzuca z siebie różne skrywane pretensje? Może. Albo że powody są poważniejsze, a herbata jest tylko pretekstem? Też możliwe i chyba najbardziej prawdopodobne. Pretensje są do świata, który nas tak urządził, a ja z tą herbatą po prostu nawinąłem się pod rękę. Rozumiem to, ale nie popieram: lepiej mierzyć się z tym draństwem we dwoje. Razem.