Z ciekawością spoglądam na zachowania swoich kolegów i koleżanek, którzy boldem i caps lockiem oznajmiają, że są WEGETARIANAMI, FEMINISTKAMI i MINIMALISTAMI, nie biorąc jeńców oraz nie przyjmując innej wersji rzeczywistości. I zastanawiam się, co z tego wyniknie. Złego, rzecz jasna.
To już 46 dni, od kiedy Agnieszka postawiła na szali całe swoje życie. Powiedziała NIE: mozzarelli, słodkim wypiekom ulepionym z masła i mąki oraz wyrobom wędliniarskim. Od ponad miesiąca zdążyła przystąpić do następujących grup na Facebooku: Wegetarianie i Weganie Polska, Grupa o wege i wegańskich wakacjach, wege ciąża, wege rodzina. Ponadto jej cenny lajk powędrował do Grupy Bezglutenowa Mama.
Jej codzienność uległa przemianie, ponieważ od teraz Agnieszka przez całą dobę głównie zapisuje w swoim – kupionym specjalnie na cześć rewolucji żywieniowej – zeszycie rzeczy związane z jedzeniem. Każde uchybienie od powszechnie przyjętych norm jest traktowane w notesie czerwonym mazakiem, jak gdyby cienki ślad długopisu był zbyt słabym narzędziem do wytknięcia błędu.
Pierogi ruskie, których nie mogła odmówić: przecież nie zrobiłaby tego babci? Gruba krecha czerwonej farby płynie właśnie po kartce wielkości A3 w zeszycie bindowanym spiralą i grzechami Agnieszki. Rosół na kaczce, nieopatrznie spożyty podczas wesela u kuzynki Beaty – i już mamy kolejną odznakę w życiowym dzienniczku, uwagę wypisaną przez najsurowszą z najsurowszych nauczycielek – siebie samą. I to nieustanne chodzenie po sklepach z lupą i lustrowanie składów w każdym najmniejszym opakowaniu. To ciągłe poszukiwanie podobnych smaków do tych, które znało się przez całe życie. Ten rodzaj braku satysfakcji z odkrycia, że kiełbasa sojowa nie smakuje jak kiełbasa...
Nie ma mleka migdałowego? Wychodzę!
Nie było mnie wtedy, kiedy Agnieszka postanowiła zmienić swoje nawyki żywieniowe. Spotkałyśmy się za to któregoś dnia w kawiarni, z której szybko musiałyśmy wyjść – okazało się, że zabrakło mleka migdałowego, więc temat picia kawy w mgnieniu oka zniknął.
W kolejnym lokalu na szczęście obsługa stanęła na wysokości zadania, a nawet na palcach, by z najwyższej półki ściągnąć dla Agnieszki mleko roślinne.
Sama zadowoliłam się niesłodzoną herbatą, choć gdybym wtedy wiedziała, jak gorzki będzie ton mojej do tej pory wesołej koleżanki, czerpałabym ten cukier kilogramami.
„Nie wypycha Ci brzucha po glutenie? Daj spokój, przecież pszenica to najgorsze, co możesz zjeść. Podrzucę Ci kilka wybitnych pozycji na temat szkód, jakie wyrządza w naszym organizmie gluten” – rzuciła mi w talerz całkiem bezwiednie, lustrując mojego niewinnego croissanta z czekoladą (najpierw zrobiło mi się głupio, a potem pomyślałam, że ciężko pracuję i należą mi się od życia prezenty, choćby w postaci zdublowanego cukru).
Potem było już tylko lepiej.
ZOBACZ TEŻ: Ch**owa Pani Domu: Co się zadziało z tymi facetami?