Ch**owa Pani Domu o neofitach

Już w pierwszym felietonie dla WH pisałam, że jestem orędowniczką zdrowego rozsądku, królową prostych rozwiązań i mistrzynią szukania balansu tam, gdzie wydaje się to wręcz niemożliwe.

Chujowa Pani Domu fot. Grzegorz Gołębiowski/MPP

Z ciekawością spoglądam na zachowania swoich kolegów i koleżanek, którzy boldem i caps lockiem oznajmiają, że są WEGETARIANAMI, FEMINISTKAMI i MINIMALISTAMI, nie biorąc jeńców oraz nie przyjmując innej wersji rzeczywistości. I zastanawiam się, co z tego wyniknie. Złego, rzecz jasna.

To już 46 dni, od kiedy Agnieszka postawiła na szali całe swoje życie. Powiedziała NIE: mozzarelli, słodkim wypiekom ulepionym z masła i mąki oraz wyrobom wędliniarskim. Od ponad miesiąca zdążyła przystąpić do następujących grup na Facebooku: Wegetarianie i Weganie Polska, Grupa o wege i wegańskich wakacjach, wege ciąża, wege rodzina. Ponadto jej cenny lajk powędrował do Grupy Bezglutenowa Mama.

Jej codzienność uległa przemianie, ponieważ od teraz Agnieszka przez całą dobę głównie zapisuje w swoim – kupionym specjalnie na cześć rewolucji żywieniowej – zeszycie rzeczy związane z jedzeniem. Każde uchybienie od powszechnie przyjętych norm jest traktowane w notesie czerwonym mazakiem, jak gdyby cienki ślad długopisu był zbyt słabym narzędziem do wytknięcia błędu.

Pierogi ruskie, których nie mogła odmówić: przecież nie zrobiłaby tego babci? Gruba krecha czerwonej farby płynie właśnie po kartce wielkości A3 w zeszycie bindowanym spiralą i grzechami Agnieszki. Rosół na kaczce, nieopatrznie spożyty podczas wesela u kuzynki Beaty – i już mamy kolejną odznakę w życiowym dzienniczku, uwagę wypisaną przez najsurowszą z najsurowszych nauczycielek – siebie samą. I to nieustanne chodzenie po sklepach z lupą i lustrowanie składów w każdym najmniejszym opakowaniu. To ciągłe poszukiwanie podobnych smaków do tych, które znało się przez całe życie. Ten rodzaj braku satysfakcji z odkrycia, że kiełbasa sojowa nie smakuje jak kiełbasa...

Nie ma mleka migdałowego? Wychodzę!

Nie było mnie wtedy, kiedy Agnieszka postanowiła zmienić swoje nawyki żywieniowe. Spotkałyśmy się za to któregoś dnia w kawiarni, z której szybko musiałyśmy wyjść – okazało się, że zabrakło mleka migdałowego, więc temat picia kawy w mgnieniu oka zniknął.

W kolejnym lokalu na szczęście obsługa stanęła na wysokości zadania, a nawet na palcach, by z najwyższej półki ściągnąć dla Agnieszki mleko roślinne.

Sama zadowoliłam się niesłodzoną herbatą, choć gdybym wtedy wiedziała, jak gorzki będzie ton mojej do tej pory wesołej koleżanki, czerpałabym ten cukier kilogramami.

„Nie wypycha Ci brzucha po glutenie? Daj spokój, przecież pszenica to najgorsze, co możesz zjeść. Podrzucę Ci kilka wybitnych pozycji na temat szkód, jakie wyrządza w naszym organizmie gluten” – rzuciła mi w talerz całkiem bezwiednie, lustrując mojego niewinnego croissanta z czekoladą (najpierw zrobiło mi się głupio, a potem pomyślałam, że ciężko pracuję i należą mi się od życia prezenty, choćby w postaci zdublowanego cukru).

Potem było już tylko lepiej.

ZOBACZ TEŻ: Ch**owa Pani Domu: Co się zadziało z tymi facetami?

#whatveganseat

Podczas gdy ja szukałam w telefonie zdjęć z wyjazdu ze wspólnymi znajomymi, którymi chciałam się z nią koniecznie podzielić, ona zdążyła wrzucić na Instagramie zdjęcie kawy, opatrując ją hasztagami: #weganizm, #wege, #latte, #soy, #veganfood, #plantbased, #weganskie, #glutenfree, #whatveganseat.

Podziwiałam ją za zaciętość, z jaką pragnie ogłaszać światu swoje wybory kulinarne. A potem jeszcze nasłuchałam się, jak bycie wege zmieniło jej życie i jak zupełnie nie rozumie ludzi, którzy mogą jeść mięso i jajka.

Pożegnałyśmy się, a ja wróciłam do domu z mieszanymi uczuciami, szczególnie że do wieczora zdążyła podesłać mi dwa linki ukazujące wyższość diety wegańskiej nad innymi, kwitując mój dotychczasowy sposób żywienia bezpośrednim komentarzem: Daj sobie spokój z tym świństwem...

Nic jej wtedy nie odpisałam, choć wydawało mi się, że ludzie dorośli potrafią odważnie stawiać czoła takim sytuacjom. Od tamtej pory coraz rzadziej myślę o wspólnych wyjściach gdziekolwiek.

Jestem absolutnie za tym, by każdy z nas podążał drogą, którą czuje w sercu. Podejmował takie życiowe wybory, które są mu bliskie i wypływają z jego realnych potrzeb oraz chęci, a nie są podyktowane aktualnymi trendami i najpopularniejszymi hasztagami na Insta.

Zmiana stylu życia nie powinna być także powodem do krytyki i oceniania innych. Bo takie ostentacyjne obnoszenie się z własnymi poglądami – zaglądanie z pogardą w talerz mięsożercom, wyśmiewanie zagraconego salonu mamy z komentarzem, że Leo Babauta dostałby zawału – mija się z celem. Mama i tak pomyśli, że Babauta to nazwa jakiegoś egzotycznego drzewa, a bezkrytyczne uwagi dotyczące diety bezmięsnej mogą okazać się wspaniałym materiałem badawczym do stworzenia mema.

ZOBACZ TEŻ: Listopadowy numer Women's Health już w sprzedaży!

REKLAMA