Wyścig zaczyna się już na porodówce. Twoje dziecko nie zdąży jeszcze zaczerpnąć świeżego powietrza, a Ty już bierzesz udział w zmaganiach pt. „Która bardziej da radę”. Komisja do spraw idealnego macierzyństwa szczegółowo odnotowuje Twoje zasługi, skrupulatnie wpisując je do opasłych tomów. Od teraz każde Twoje wykroczenie podlegać będzie surowej ocenie, a zasługi dla świata pozostaną niezauważone.
W punkt
W dyskusjach, dotyczących macierzyństwa z cyklu „kiedyś i dziś”, często padają argumenty, że nasze matki i babki miały gorzej. Że wychowywały nas bez pampersów, gotowych posiłków w słoiczkach czy ergonomicznych fotelików samochodowych. Nasze mamy nie miały: chusteczek nawilżanych do wycierania tyłków, pralek automatycznych, dostawek do łóżka, elektronicznej niani z kamerą i monitorem oddechu. Nie miały też: wózków spacerowych ze złotymi skrzydłami, poduszek do karmienia i wyparzaczy do butelek, a także śpiochów z bohaterami bajek Disneya. Miały za to święty spokój. Nie miały internetu i nie musiały czytać, w jaki sposób wychowywać swoje dziecko (i dlaczego do tej pory robiły to źle).
ZOBACZ TEŻ: Twoje centrum rozrywki poza domem
My też nie musimy
Nie musimy słuchać innych w kwestii wychowywania własnych – powtarzam, własnych – dzieci. Nikt też nie każe nam czytać od świtu do nocy porad ekspertów, po których najprawdopodobniej poczujemy się złymi matkami. Czyli takimi, które od czasu do czasu dadzą dziecku kawałek batonika ze szczerą nadzieją, że właśnie zyskały osiem minut tylko i wyłącznie dla siebie. Tymi, które zapominają o zrobieniu stroju bociana do przedszkola i zasypiają przy wieczornym czytaniu bajek. Matkami, które o 8.30 rano marzą już tylko o tym, żeby dzień się skończył. I tymi, które tęsknią za swoim życiem sprzed macierzyństwa, zastanawiając się, co by było, gdyby. Zanim jednak zdążą nacieszyć się wizją życia w pojedynkę, zjadają je wyrzuty sumienia.
Dobre wieści
Jeżeli w powyższym opisie odnalazłaś cząstkę siebie, mam dla Ciebie dobre wieści: wszystko z Tobą okej, Matko. Wierzę, i to naprawdę głęboko, że większość matek chce dla swoich dzieci jak najlepiej. I że jeśli przytrafiają im się jakieś błędy, to raczej są one dziełem przypadku niż faktycznym zaniechaniem. Większość z nas bywa rozczarowana macierzyństwem, ale boi się powiedzieć o tym na głos. Bo nie wypada. Bo co pomyślą inni. A jak powiedzą, że nie kocham własnych dzieci?
Żywimy w sobie jakiś beznadziejny głos, który za każdy scenariusz życia rodzinnego inny od powszechnie uznanego za właściwy każe biczować się w myślach. Nie chciało Ci się dzisiaj bawić z dzieckiem i – zamiast udawać Strażaka Sama – czytałaś SMS-y na telefonie? Chłosta. Zniecierpliwiona wstałaś w nocy trzeci raz do swojego przedszkolaka i z tej okazji głośno zaklęłaś ze złości i z bezsilności? Chłosta. Nie miałaś weny, żeby zrobić obiad z jarmużu i kaszy kuskus, dlatego zaserwowałaś frytki i mrożone klopsiki z Ikei? Wstyd, hańba, zło! Gdyby kiedykolwiek powstała produkcja „Gry o tron” z rolami głównymi w postaci matek, zasłużyłabyś na własny „Walk of shame”? Chłosta!
Droga Matko, chciałabym Ci tylko powiedzieć, że trzeba spuścić trochę powietrza z tego macierzyńskiego balonu i próbować nie zwariować. I choć nieobce są mi zwroty wpisywane do wyszukiwarki Google w stylu „dziecko zniszczyło mi życie”, przyznam, że uważam siebie za całkiem fajną matkę. Daleką od perfekcji, tracącą cierpliwość po pierwszych dwóch nutkach jęczenia własnej latorośli, i taką, która nie uważa słodyczy za najgorsze zło tego świata (nie musicie brać ze mnie przykładu).
Nie czytam poradników dla mam, nie szukam wsparcia na Instagramie, nie komunikuję całemu światu o etapach dorastania mojego dziecka. Działam intuicyjnie, często – no cóż, przyznam to – na oślep. Ale jestem najlepszą matką, jaką mogę w tym momencie być. Owszem, mogłabym mniej ziewać, kiedy drugą godzinę bawimy się na podłodze samochodami. Mogłabym też wyłączać bajki pięć minut wcześniej. Mogłabym, ale czasem tego po prostu nie robię. We wszystkich macierzyńskich perypetiach staram się nie zapominać, że też jestem człowiekiem. Że moje potrzeby, pasje, zainteresowania nie zniknęły razem z ulatniającym się łożyskiem. Że mi też może się nie chcieć. Że wciąż coś mi się od życia należy. Że jestem nadal kobietą, nie tworem doczepionym do małego bejbika.
Matko, która to czytasz i która czasem wątpisz w siebie. Polewam Ci za wszystkie nieprzespane noce. Za kolki, ząbkowania, skoki rozwojowe, bunty, rozpoczęte i nigdy niedokończone książki. Za nadprogramowe zmarszczki, ustawowo nieprzewidziane rozstępy. Za to, że jesteś.
ZOBACZ TEŻ: Trening Jennifer Aniston