Klimat i sytuacja epidemiczna sprzyjają raczej zatopieniu się w fotelu niż pluskaniu w morzu. Mimo wszystko coraz więcej Polaków zanurza się w otwartych zbiornikach, i to nie po to, by zaliczyć obowiązkowe selfie z morsowania, ale by popływać na długim dystansie. „Liczba zawodników startujących w ostatnich mistrzostwach Polski w pływaniu na wodach otwartych była o około 30% większa w porównaniu do poprzedniego roku" - mówi Tomasz Pąchalski, trener pływania I klasy, były koordynator kadry narodowej w pływaniu na wodach otwartych i jedna z najważniejszych postaci odpowiedzialnych za rozwój tej dyscypliny w Polsce. O ile zawodnicy w związku z ograniczeniami na basenach szukają w outdoorze głównie możliwości utrzymania tzw. czucia wody, o tyle amatorów do pływania w otwartych akwenach przyciąga o wiele więcej, często nieoczywistych korzyści.
SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Jak pływać lepiej?
Na co dzień przyjmujemy, że zimno jest naszym wrogiem i robimy wszystko, żeby nie czuć dyskomfortu, który wywołują niskie temperatury. Tymczasem ludzie zanurzają się w zimnym Bałtyku, Atlantyku, jeziorach, zalewach czy zatokach z entuzjazmem, zwykle zarezerwowanym dla sierpniowych kąpieli w Morzu Śródziemnym, bo woda działa raczej jak przyjaciel, doradca życiowy, lekarz, terapeuta i spa w jednym. Przejaskrawione? Zapytajcie morsujących znajomych (kto ich dziś nie ma), jak czują się po wyjściu z wody. A to przecież tylko chwila zanurzenia - dłuższe pływanie na otwartej przestrzeni, w mniej zimowych warunkach, ma jeszcze więcej korzyści. Open water to obecnie jedna z najszybciej rozwijających się dyscyplin, które uprawiają Brytyjczycy: wg Swim England (organ odpowiedzialny za pływanie) w otwartych akwenach pływa 7,5 miliona Anglików - to niemal populacja Londynu.
W Polsce też jest organizowanych coraz więcej zawodów dla amatorów. Chociaż pandemia blokuje imprezy masowe, to wciąż otwiera szanse na zwiększenie popularności pływania w morzu czy jeziorach. Ten sport daje to, czego nam teraz trzeba: możliwość zyskania kompanów w czasach izolacji, zastrzyk endorfin, który dawały noce na parkiecie, kojącą duszę scenerię, którą ostatnio odwiedzaliśmy tylko w chmurze zdjęć z wakacji. Pozwala utopić smutki, złość, samotność i desperację. Jasne, że to też dbanie o formę, sylwetkę, zdrowie i odporność, ale to odczuwalne mentalne bonusy sprawiają, że wracamy, by znów zanurzyć się w ciemnej głębi.
Nowa fala
Natychmiastową gratyfikacją jest zastrzyk adrenaliny i fala endorfin po zderzeniu naszych 36,6 z kilkunastoma stopniami wody. Jednak benefity z pływania w otwartym akwenie nie spływają z potreningowym prysznicem. I cieszą nie mniej niż fakt, że ogrzanie ciała wymaga większego zużycia kalorii (bye, bye, zimowe zapasy tłuszczyku). Ostatnio naukowcy z University of Cambridge odkryli, że u regularnych pływaków wzrastał poziom RBM3 – tzw. białka zimnego szoku, które, jak pokazały doświadczenia na myszach z wrodzoną skłonnością do alzheimera, opóźnia wystąpienie demencji i naprawia neurologiczne uszkodzenia. „To pokazuje, że zimna woda może przynosić korzyści dla mózgu, chroniąc go przed chorobą degeneracyjną, która powoduje utratę pamięci, zagubienie i zmiany nastroju” – mówi kierująca zespołem badawczym prof. Giovanna Mallucci. To przyjemny, tani, łatwo dostępny i wolny od farmaceutyków sposób, by zadbać o zdrowie psychiczne. Badania nad wpływem pływania w otwartych akwenach na fizjologię człowieka wciąż są jednak w powijakach. „Trzeba brać pod uwagę, że nasi przodkowie byli tropikalnymi ssakami naczelnymi” – mówi prof. Mike Tipton z Extreme Environments Laboratory na University of Portsmouth. Jak wyjaśnia, nasze ciało chciałoby przebywać w ok. 27 °C (czyli te egzotyczne wakacje, o których marzysz, to nie zachcianka, a instynkt).
„Zanurzenie w zimnej wodzie jest dalekie od naszych ewolucyjnych korzeni, dlatego wywołuje tak silną odpowiedź »walcz lub uciekaj«. Z psychologicznego punktu widzenia zyskujemy bardzo pozytywny efekt, wynikający z konfrontacji oraz przezwyciężenia takiego wyzwania”. Klasyczna reakcja na wejście do zimnej wody: mimowolne wciągnięcie powietrza, strzał adrenaliny, przyspieszenie pracy serca, uwolnienie cukru i tłuszczu, które mają zabezpieczyć energię do działania. Walczysz czy uciekasz? Twój wybór. Ja – czołowy zmarzlak – podjęłam wyzwanie i na własnej skórze przekonałam się, że to kwestia przyzwyczajenia. Dowiódł tego zresztą prof. Tipton, który zanurzał ochotników w wodzie 12 °C na 5 minut. Wystarczyło 6 zanurzeń, aby zmniejszyć szok (odpowiedź organizmu na stres) o połowę. A przecież wcale nie trzeba od razu rzucać się na lodowatą i głęboką wodę. „Optymalny czas rozpoczęcia sezonu to połowa maja, początek czerwca, kiedy woda może osiągać 16-18 °C, i wtedy można już stawiać pierwsze kroki w wodach otwartych – mówi trener Tomasz Pąchalski. – W Polsce w okresie wakacji temperatura wody oscyluje wokół 18-22 °C”. I chociaż te zakresy podpadają pod kategorię „zimna”, to jednak bliżej im do wakacyjnego jeziora niż zimowego przerębla.Ważne, żeby na początku wejścia nie były długie, a z czasem, gdy organizm się przyzwyczai, można wydłużać pływanie o kolejne minuty. Efekty szkolenia ciała w radzeniu sobie ze stresem przenoszą się też na stały ląd – na życie zawodowe i prywatne.
„Za każdym razem, pływając, mam wrażenie, jakby to był mój pierwszy raz, bo woda zawsze jest inna, ciągle przynosi coś nowego, co jest dla mnie odkryciem – mówi Alicja Giedryś, pływaczka, rekordzistka trasy Gdynia – Hel – Gdynia, która w lipcu planuje przeprawić się przez Kanał La Manche. – Tu nie ma nudy, nie ma przewidywalności jak na basenie. Otwarta woda uczy pokory, ale też elastyczności, odnajdywania się w różnych sytuacjach”. Tu nie ma wyliczonego dystansu między ściankami i gładkiej tafli, które pozwalają pokonywać długości w założonym tempie czy doskonalić niuanse techniki. „Jeżeli są trudne warunki i mamy np. wysoką falę, to jestem w wodzie krócej niż zakładałam, ale uczę się nowych umiejętności: czytania wody, czucia swojego ciała, poruszania się w tej fali. Widzę po sobie, że ta elastyczność się wykształca, gdy np. przestaję się upierać, że dzisiaj muszę popływać w zatoce 60 minut, a jest zimno, pada deszcz i moi towarzysze na lądzie odmawiają stania przez godzinę w deszczu, albo czuję, że będzie mi zimno. Uczymy się radzić sobie w nieprzewidywalnych warunkach, co sprawia, że inne życiowe zmiany planów przyjmujemy lepiej” – mówi pływaczka.
Dopłynąć do ściany
Zimna woda hartuje charakter i nie jest też bez wpływu na nasze samopoczucie. W 2012 roku biolog molekularny Nikolai Shevchuk zalecał na wyjście z depresji codzienne naprzemienne ciepłe i zimne prysznice. Aktywacją współczulnego układu nerwowego, wyzwalającego produkcję beta-endorfin regulujących nastrój, tłumaczą naukowcy mechanizm słynnej euforii biegacza i łagodzenia symptomów depresji. Dodatkowo, wg Shevchuka, duże zagęszczenie receptorów zimna w skórze sprawia, że impulsy elektryczne zalewają mózg, co również może wpływać pozytywnie na zaburzenia nastroju. Teorię tę testuje Michael Morris – jego projekt terapii grupowej Chill Sessions, będący kursem pływania w zimnych wodach, ma pomóc osobom z depresją i zaburzeniami lękowymi. Historie pierwszych uczestniczek są pokrzepiające.
ZOBACZ TEŻ: Pływanie pomaga schudnąć
Teraz naukowcy z University of Portsmouth pracują nad tym, by zrozumieć, co stoi za tym leczniczym działaniem. Kto wie, może niedługo na receptach, zamiast antydepresantów, pojawią się sesje w jeziorze. Na razie to polecana metoda na nudę basenową i zamknięte aquaparki. „Atutem pływania w wodach otwartych jest element wyzwania, przygody” – mówi Tomasz Pąchalski. Alicja Giedryś też podkreśla, że jest tam więcej przeżyć niż na basenie. „W wodzie jesteśmy częścią przyrody. Myślę, że przebodźcowany mieszczuch może w niej znaleźć wyciszenie, złapać flow spokoju i uczucie integralności z naturą lub, górnolotnie mówiąc, wolności. Dla mnie to jest takie dotykanie rzeczywistości – mówi pływaczka. – Bycie w tej wodzie to doznanie zmysłowe. Czasem muśnie nas jakaś ryba, czasem glon. To nie jest tylko przewidywalna woda, a różne bodźce, ale one są bardzo zmysłowe”. Nie tylko medytacja na macie uczy bycia „tu i teraz”.