Choć na co dzień wszystkie prowadzicie zupełnie inny tryb życia, łączy Was miłość do sportu, który stał się nieodzownym elementem Waszego funkcjonowania. Jak to się stało, że aktywność fizyczna zaczęła odgrywać dla Was tak istotną rolę? Jak rozpoczęła się ta przygoda?
Agnieszka Kobus-Zawojska: Zamiłowanie do sportu wyniosłam z domu. Moi rodzice byli wioślarzami, więc bardzo dbali, abyśmy wspólnie z siostrą rozwijały się fizycznie. Mam zatem zaszczepioną od najmłodszych lat potrzebę wysiłku. Na pewno jakieś predyspozycje przeniosły się także w genach. Przygoda z wioślarstwem zaczęła się wcześnie, bo już w szkole podstawowej. Na szkolnych biegach przełajowych zauważył mnie trener i… zaproponował miejsce w klasie wioślarskiej lub żeglarskiej. Po krótkim namyśle wybraliśmy z rodzicami tę pierwszą. I tak żyję dyscypliną do dzisiaj, nigdy nie żałując tej decyzji, nawet pomimo chwilowych załamań.
Sylwia Gruchała: Kiedy zawodowo przez 25 lat trenowałam szermierkę-floret, nie lubiłam biegać. Rozgrzewka należała do najmniej przyjemnej części treningu. Z myślą o zmianie życia i zakończeniu kariery sportowej postanowiłam płynnie wejść w coś innego – coś, czego zawsze chciałam spróbować, ale nigdy nie było na to czasu. W godzinach, kiedy miałam zwykle trening specjalistyczny, zapisałam się na jazdę konną. Czemu konie? Bo zawsze miałam do nich respekt i chciałam się spotkać bliżej z tym zwierzęciem, poznać jego psychikę i może też trochę siebie w nowej sytuacji. Wkręciłam się i zaangażowałam. Było ciekawie, ale drogo. Spróbowałam, odhaczone. Idę dalej. Przyzwyczajona do ruchu, mieszkająca w pobliżu plaży, włączyłam szybkie spacery, a potem trucht i w końcu bieg. Pokochałam bieganie, bo choć ciężko jest zacząć i za każdym razem wyjść z domu to to, co dzieje się z organizmem po aktywności fizycznej, mobilizowało mnie za każdym razem. Wiedziałam, że warto. To darmowe lekarstwo na dobre samopoczucie, zastrzyk pozytywnych emocji.
Agata Dąbrowska: Moja sportowa przygoda rozpoczęła się podczas studiów. Studiowałam chemię na Uniwersytecie Warszawskim. Nie czułam się tam spełniona. Wiedziałam, że jeśli czegoś nie zmienię, spędzę większość życia w laboratorium na przelewaniu probówek i nie będę szczęśliwa, a wierzyłam, że wszystko leży w moich rękach. I zaczęłam działać! Od zawsze lubiłam sport i interesowałam się tematem zdrowego odżywiania. Zapisałam się na siłownię, żeby oczyścić głowę po stresujących zajęciach i wykorzystać działanie endorfin. Wyrzeźbione ciało również było motywacją, by zacząć. I zmotywowało! Bardzo szybko się wkręciłam! Widziałam, że zmieniam się na lepsze. Kształtuję charakter, buduję pewność siebie, zapominam o zmartwieniach. Trenowałam czasami nawet po 3 godziny dziennie. Obserwowałam z boku pracę trenerów, instruktorów fitness, których mijałam nie tylko na sali treningowej, ale widziałam również na billboardach znanych marek i w Internecie, gdzie na swoich blogach dzielili się swoją wiedzą. Wtedy pojawiła się wizja, że może ja też spróbuję! Chociaż jeszcze wtedy nie do końca wierzyłam, że może mi się udać. Początkowo rodzice i bliscy nie wierzyli, że moja pasja do sportu i zdrowego trybu życia może przynieść stabilizację. Musiałam trochę z nimi powalczyć. Na szczęście od zawsze moi rodzice bardzo wspierali swoje dzieci w rozwoju i kształceniu. Zostałam trenerką personalną, instruktorką fitness i dietetyczką. Spędzałam wiele godzin na treningach, testowałam nowe ćwiczenia, uczyłam się anatomii, cały czas byłam głodna wiedzy o treningu, diecie i motywacji. Bardzo wcześnie zaczęłam pracę w tej branży. Poznałam też mojego narzeczonego – Bartka, który również jest trenerem i fizjoterapeutą. Z pewnością mogę powiedzieć, że połączyła nas pasja do sportu. On również bardzo mnie motywował do działania. Pomógł mi rozwinąć skrzydła i wierzył w moje możliwości czasem bardziej, niż ja sama. Wsparcie 2 osoby jest niezwykle ważne.